„Kronika” czy tragedia?…
Antoniusza i Kleopatrę napisał Szekspir około roku 1606. Tuż po Makbecie, Lirze i Otellu, a na wstępie całej zwartej serii dramatów o fabule antycznej (Koriolan, Tymon Ateńczyk, Perykles). W tym okresie nie pisywał już „kronik” — udramatyzowanych rozdziałów historii, poświęconych zresztą wyłącznie niedawnym naówczas dziejom Anglii i skupionych wokół stulecia piętnastego. Antyk dostarczał w obfitości tragicznych anegdot, bohaterów o głośnych imionach i splątanych kolejach losu; był tworzywem dramatycznym pozornie tak podatnym jak bajeczne staroangielskie podania o królach, wodzach i książętach. A jednak był historią, prawdziwą historią świata, który istniał i pozostawił trwałe ślady. Na historię był Szekspir wyczulony, czuł jej puls, śledził jej mechanizm. Prawdziwa historia, jeśli o niej traktował, była dlań zawsze tematem samym w sobie; niepostrzeżenie przerastała perypetie, pobudki i działania bohaterów — dyrygowała nimi, obejmowała komendę, narzucała i określała role, dla których inne uzasadnienia były już tylko dodatkiem, uzupełnieniem, z tej racji często szkicowym. W Antoniuszu i Kleopatrze Szekspir znowu dotknął Wielkiej Historii. I uległ jej, choć chciał, być może, napisać tragedię o nieszczęśliwych kochankach.
„Tragedia w 5 aktach”. Począwszy od pierwodruku w sławnym wydaniu „folio” z roku 1623. Antoniusz i Kleopatra figuruje w rzędzie tragedii. Pośród wielu konwencjonalnych klasyfikacji szekspirowskich utworów ta jest chyba najbardziej zastanawiająca. Cokolwiek bowiem powiemy o sensie i treści Hamleta. Makbeta czy Otella — duński książę, zazdrosny Maur, ambitny uzurpator i jego zbrodnicza małżonka są postaciami o pełnej, złożonej, bogatej, wielowarstwowej, rozbudowanej psychologicznie konstrukcji. Ich los — znaczący, znamienny, wymowny, ale ich własny osobisty — jest materią tragedii. W Antoniuszu i Kleopatrze właściwą materią dramatyczną jest historia; los pary tytułowych bohaterów dokonuje się w jej trybach i nie jest bynajmniej jedyną, naczelną wykładnią ich obrotów. Antoniusz i Kleopatra znaleźli się wśród czołowych aktorów wielkiej gry o podział świata, dziedzictwa po Cezarze. Ale istotną treścią jest owa gra — dzieje drugiego rzymskiego triumwiratu.
Warto zestawić Antoniusza i Kleopatrę z którąkolwiek z typowych, autentycznych szekspirowskich „kronik” o kolejnych Ryszardach i Henrykach. Bujność konstrukcji przekracza widomie nawet te rozlegle ramy, w których zwykł Szekspir zamykać swe tragedie. Fresk historyczny w migawkowych odsłonach (tu owa, przecież pozorna „filmowość” Szekspira, która nie daje się koniec końcem oddzielić od sceny), wielki mechanizm historii prześwietlony wielostronnie, chwycony w ruchu. Sytuacje, sylwetki kreślone na ogół grubszą kreską, bardziej szkicowe (co nie znaczy mniej ciekawe); motywacje poszczególnych działań mniej gruntownie wywiedzione — przygotowała je już historia. Te wszystkie znamiona „kronik” odnajdujemy z łatwością w Antoniuszu i Kleopatrze — niby tragedii, która gdzieś się pod naporem tworzywa przełamała i dziwnie pomieszała, skojarzyła z formą odrębną.
Sceny u Kleopatry i sceny między kochankami zajmują w efekcie nie więcej niż połowę tekstu. Dominują w akcie pierwszym — wprowadzającym, ale już w drugim Szekspir ledwo pamięta o Kleopatrze. Starcia triumwirów, zabiegi i machinacje polityczne, rokowania z Sekstusem Pompejuszem, wielka i bez wątpienia newralgiczna scena pijatyki sprzymierzonych na pokładzie galery — tu jest „mięso” historii a także jej sekcja, obnażająca żyły i kości. Motyw stęsknionej Kleopatry odnajdzie sic w tym najlepszym i centralnym akcie tylko w jednym przerywniku — w scenie z posłańcem. Trzeci akt to dalsze splątanie planu, politycznego, rosnąca krzywa konfliktu, typowe, charakterystyczne działania obu protagonistów — Oktawiana i Antoniusza — i przeskok, bitwa pad Akcjum. Rozstrzygnięcie. Antoniusz rozwichrzony, improwizujący, waleczny, kochający Kleopatrę, zapalny, nieobliczalny, przegrywa punkt po punkcie z precyzyjnym, trzeźwym, wyrachowanym intrygantem, dyplomatą i graczem Oktawianem. Dwa ostatnie akty to już właściwie epilog; biada zwyciężonym! Za błędy w wielkiej Skali trzeba płacić cenę najwyższą.
Z niewielkim uproszczeniem rzec można, że Jerzy Krasowski, pierwszy w Polsce po latach osiemdziesięciu inscenizator Antoniusza i Kleopatry, skonstruował właściwie przedstawienie z ekspozycji i z epilogu. Odrzucił nie tylko tak zwany „wątek” Pompejusza (w istocie najlepszą w sztuce Scenę na pokładzie galery — sc. 7 aktu II) i epizody Wentydiusza z czego tłumaczy się w programie, ale i wiele ważnych scen u Oktawiana, doniosłych dla narastającego konfliktu, znamiennych dla charakterystyki działania przeciwników. W ten sposób II i lit akt — kościec tragedii, został potrzaskany i pokiereszowany najdotkliwiej. Uleciał sens, rozmach, ostrość, surowość, szekspirowskiej kroniki historycznej; pozostała para kochanków, których dramat jest pomniejszony, spłaszczony, odbarwiony, wypreparowany z tkanki, która go trzyma, która nad nim góruje. W efekcie bladość i deklamacja. A szkoda. Ustawienie paru scen, zwłaszcza pierwsze spotkanie triumwirów (sc. 2 aktu II) świadczy chyba, że przy nieco właściwszej koncepcji mógł Krasowski stworzyć spektakl ostry, żywy, o pełnym oddechu.
Aktorsko przedstawienie jest wyraźnie nierówne. Jerzy Kaliszewski jako Antoniusz folguje romantycznej deklamacji, którą prowadzi jednostajnie, na jednym to nie, aczkolwiek z dykcją krągłą i nienaganną, z jakimś widocznym, kostiumowym oddaleniem od postaci, z którego wszakże nic nie wynika i które trudno nazwać „dystansem do roli”. Kleopatra Jolanty Hanisz na przemian elegijnie płaczliwa i gniewnie rozsierdzona, monotonna, powtarzająca się w powierzchownych działaniach, mimice i zaśpiewach. Jedyną na scenie szekspirowską postacią z prawdziwego zdarzenia jest Oktawian — Józef Zbiróg. Też gra na jednej strunie, ale celowo, cienko, z nieodpartą skutecznością. Ma nieprzeniknioną, beznamiętną maskę, tyleż mówi, co referuje — co referuje, ma gruntownie przemyślane, wyważone, obliczone. Świetna rola, skończona, trafiona w stu procentach. Jest jeszcze Enobarbus — Włodzimierz Kwaskowski, w pierwszych scenach trochę „nie dopięty”, potem dobitny komentator losu Antoniusza; trochę Falstatf tragiczny, zdradzający swego Henryka. I jeszcze może Ewa Lassek (Oktawia) w paru udanych wejściach-epizodach. Reszta jest milczeniem.
Wiesław Lange zaprojektował ruchomą, opatynowaną, chropawą ścianę, z jakimś zatartym śladem wzoru, przywodzącym na myśl archeologię i stary Egipt. W scenach pozaegipskich i „plenerowych” górną część ściany unoszono. Scena była surowa, kamienna, przestrzenna; bardzo by mi odpowiadała taka oprawa szekspirowskiej historii. Niestety, historii zabrakło.
Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego w Katowicach. Wiliam Szekspir Antoniusz i Kleopatra. Przekład: Roman Brandstaetter. Reżyser: Jerzy Krasowski. Scenografia: Wiesław Lange. Muzyka: Jan Krenz. Współpraca literacka: Zdzisław Hierowski.