Artykuły

Z Moniuszką w kasynie Donnersmarcka

Latem 1920 roku zespół Opery Warszawskiej wyruszył na front niewypowiedzianej wojny polsko-niemieckiej. Bronią artystów była opera.

Był czerwiec roku 1920. W War­szawie przestała działać więk­szość instytucji użytku pu­blicznego. Jednak przyczyną nie była panika przed nadciągającą ze wschodu bolszewicką armią — to miało się stać za chwilę, w sierpniu — lecz ma­sowe strajki.

Do protestów przyłączył się także per­sonel techniczny Teatru Wielkiego, sie­dziby Opery Warszawskiej. Ostatnie przedstawienia obywały się więc bez de­koracji, a 21 czerwca prasa poinformo­wała o wcześniejszym zakończeniu se­zonu operowego.

Emil Młynarski — dyrektor Opery i jej pierwszy dyrygent — miał więc dość czasu, aby wyposażyć i pożegnać swego młodszego syna, idącego na front w szere­gach 201. Ochotniczego Pułku Piechoty. W tym czasie jego starszy syn miał już za sobą półtoraroczną służbę frontową: także jako ochotnik, walczył w 1. Pułku Ułanów Krechowieckich w wojnie pol­sko-ukraińskiej, w tym w walkach o Lwów. Teraz został skierowany do Szkoły Podchorążych Saperów.

Młynarski, wybitny kapelmistrz, w 1901 r. był współzałożycielem Fil­harmonii Warszawskiej i do kwietnia 1905 r. jej pierwszym dyrektorem mu­zycznym. We wrześniu 1914 r. rodzina Młynarskich uciekła przed napierającym frontem pruskim z Litwy Kowieńskiej do Moskwy, gdzie przebywali jako uchodźcy do listopada 1918 r. Mimo wojny Emil Młynarski co roku podróżował na po­kładzie rosyjskich statków handlowych na Wyspy Brytyjskie, gdzie miał napięte sezony koncertowe w Londynie, Edyn­burgu i Glasgow. Ostatni pobyt w Wiel­kiej Brytanii zakończył wiosną 1916 r. — potem podróże morskie stały się zbyt niebezpieczne, ze względu na niemieckie okręty podwodne.

Teraz, u progu polskiej państwowo­ści — o nieustalonych jeszcze granicach, a już zagrożonej — Młynarski miał 50 lat. Sam również udał się na front. Ale inny: na Górny Śląsk, gdzie trwał niewypowie­dziany, lecz realny konflikt polsko-nie­miecki.

Gorące śląskie lato

Wtedy właśnie, w czerwcu 1920 r., zapa­dła bowiem decyzja, że Opera Warszaw­ska uda się na sporny teren Górnego Śląska. Właśnie oczekiwano tam plebi­scytu, mającego rozstrzygnąć o przynależ­ności tego regionu. Opera miała włączyć się w ówczesną „wojnę informacyjną” — o serca i umysły Górnoślązaków.

Wedle późniejszej relacji „Kuriera Warszawskiego” (z 26 lipca 1920 r.), tournée Opery zorganizował Komitet Zjednoczenia Górnego Śląska z Rzeczpo­spolitą, w porozumieniu z górnośląskim Komitetem Plebiscytowym. Pojechało ok. 150 osób, w tym rzecz jasna Młynar­ski, a także orkiestra, chór, balet i grupa pierwszorzędnych solistów. Udało się także zmobilizować techników-maszynistów.

Udział w tej eskapadzie wymagał od­wagi. Choć wiosną 1920 r. siły alianckie przejęły na Górnym Śląsku od niemiec­kiej Sipo (Sicherheitspolizei) funkcje policyjne, to nieustannie dochodziło do pol­sko-niemieckich utarczek. Ich uczestnicy posługiwali się typowym dla walk ulicz­nych arsenałem: laskami, kijami, sztache­tami, kamieniami, butelkami.

Historyk Ryszard Kaczmarek pisze w książce Powstania śląskie 1919-1920-1921. Nieznana wojna polsko-nie­miecka, że „kontrola nad sytuacją poli­tyczną na obszarze plebiscytowym za­częła się wiosną 1920 wymykać aliantom z rąk”. Żołnierzom alianckim zdarzało się sięgać po broń. Pod koniec maja bojówki niemieckie zdemolowały i podpaliły sie­dzibę Polskiego Komisariatu Plebiscytowego w hotelu Lomnitz w Bytomiu. W odwecie Polacy zdemolowali redakcję jednej z niemieckich gazet.

Dwa tygodnie ciężkiej pracy

Sukcesy armii bolszewickiej, która w lipcu 1920 r. przełamywała kolejne li­nie obronne Wojska Polskiego i parła niepowstrzymanie na zachód, przynio­sły Niemcom spokój i pewność, że — jak pisze Kaczmarek — „nie będzie w ogóle re-akcji polskiej na zagarnięcie jeszcze przed plebiscytem Górnego Śląska”, i że polskie aspiracje do Śląska wygasają.

Ten optymistyczny nastrój musiały im nieco zmącić dwa pierwsze przedstawie­nia Halki w Teatrze Miejskim w Byto­miu 6 i 7 lipca. „Publiczność w przepeł­nionym teatrze witała z uniesieniem nieśmiertelne dzieło Moniuszki” — pisał 8 lipca „Głos Śląski”. „Polska ludność miejscowa, karmiona dotychczas przez Niemców kłamstwami o Polsce jako o kraju zupełnie zrujnowanym i pozba­wionym wszelkiej kultury, mogła wresz­cie nie tylko usłyszeć, lecz i zobaczyć, co reprezentuje ta Polska” — to już późniejsza relacja „Kuriera Warszawskiego”.

Trudno dziś określić strukturę et­niczną publiczności, zwłaszcza że obło­żona cenzurą wojenną prasa polska pisała tylko tyle, ile było można (i siłą rzeczy to, co służyło wzmocnieniu polskich argu­mentów). Podobno w audytoriach bywali jednak, obok Polaków, także „rozsądni Niemcy”. Za to ci „nierozsądni” gromili w swojej prasie „bandę śpiewaków-agitatorów”, którzy za grube miliony spadli wrażym desantem na Górny Śląsk.

Nikt nie wątpił, że przedstawienia nie były autonomicznymi wydarzeniami muzycznymi, lecz miały do spełnienia zadanie natury politycznej. Ale jeśli po­dołały zadaniu, to także ze względu na wysoki poziom zespołu Opery Warszaw­skiej „pod przewodem samego Emila Młynarskiego” — jak pisał po latach Ta­deusz Kijonka, wieloletni kierownik literacki Opery Śląskiej.

Artyści przez bite dwa tygodnie praco­wali ciężko i z poświęceniem.

Po Bytomiu Halkę wystawili 8 lipca w kasynie Donnersmarcka (obecnie Teatr Nowy) w Zabrzu, a 9 lipca w Teatrze Miej­skim w Gliwicach. 10 lipca w Bytomiu pokazali jednoaktówkę Verbum nobile i suitę tańców narodowych, 11 lipca to samo w Gliwicach. 13 lipca Halkę uj­rzała publiczność Królewskiej Huty (obec­nego Chorzowa) w sali hotelu Graf Reden (dziś Teatr Rozrywki). 14 lipca — ponow­nie Halkę i znów w kasynie w Zabrzu.

Warszawiacy znaleźli nawet nieco czasu na wspólne zabawy ludowe z lo­kalnymi stowarzyszeniami, brali udział w śpiewach kościelnych.

Zapewne ze względów bezpieczeństwa w prasie nie podawano miejsc, w których zatrzymali się soliści i szef zespołu Mły­narski. Jak się miało wkrótce okazać, obawy nie były bezzasadne.

Napad w Zabrzu

Nie udało mi się dociec, z czyjej inicja­tywy urządzono specjalny poranek dla żołnierzy francuskich z „sił pokojowych” Ententy. Zorganizowano go 14 lipca, w dzień ich święta narodowego. Obsta­wiałabym Młynarskiego, który już przed­tem w Warszawie dawał koncerty i wi­dowiska na cześć Francji i Francuzów. W każdym razie w czasie przedstawienia nieustalony z nazwiska mówca wygłosił „odpowiednie przemówienie”, a orkiestra odegrała Marsyliankę

Jeśli Polacy cenili sobie francuskiego sojusznika, to dla Niemców Francuzi na Górnym Śląsku byli nadal wrogiem, na dodatek posądzanym teraz o stronni­czość.

Po tamtym poranku 14 lipca — gdy część chóru i orkiestry udała się wieczo­rem na stację kolei w Zabrzu, skąd miała jechać do Gliwic (chwilowej bazy miesz­kaniowej) — koło stacji została napadnięta przez grupę niemieckich młokosów z ki­jami. Z relacji wynika, że napastnicy mieli bić przede wszystkim kobiety, chórzystki (może naraziły się sojuszniczym flirtem z Francuzami?).

„Głos Śląski” z 17 lipca podał, że dotkli­wie pobity został pan Sobota z Gliwic, przewodnik grupy artystów. Niemiecka Sipo nie zareagowała, natomiast w obro­nie śpiewaczek stanęli oficerowie włoscy z „sił pokojowych”, przejeżdżający wła­śnie pociągiem przez Zabrze.

17 lipca „Kurier Warszawski” cyto­wał depeszę Polskiej Agencji Telegraficz­nej: „Z powodu napadu niemieckiego na członków opery warszawskiej w środę wieczorem (…) zamieniło się czwartkowe przedstawienie tej opery w Gliwicach na wielką manifestację narodową. Teatr przepełniony był Polakami, Francuzami i rozsądnymi Niemcami. Zaraz po pierw­szej odsłonie Halki urządzono chórowi i orkiestrze serdeczną owację”.

Napad w Zabrzu nie zakłócił dalszych planów Opery. „Głos Śląski” z 13 lipca zapowiadał: „Najbliższe przedstawie­nia odbędą się jak następuje: czwartek 15 lipca, w Gliwicach, teatr miejski. Pią­tek 16 lipca w Katowicach, Reichshalle. Wszędzie ciesząca się wielkim powodze­niem Halka. W czwartek, 15 lipca, od­będzie się w teatrze miejskim w Bytomiu koncert z udziałem artystów warszaw­skich. Zwłaszcza zainteresowanie wzbu­dza fakt, że w wieczorze tym weźmie udział (...) Mieczysław Frenkiel”.

Frenkiel, wybitny aktor komiczny, znany był wtedy m.in. z ról molierow­skich; być może na Śląsku prezentował jakieś monologi, w czym celował.

Korfanty żegna Operę

18 lipca Opera Warszawska spektaklem Halki pożegnała Bytom. Autor noty re-cenzenckiej w „Głosie Śląskim” z 22 lipca pisał: „Przepełniony po brzegi teatr bił oklaski szczególnie p. [Marii] Mokrzyc­kiej (rola tytułowa). Z powodu nagłej niedyspozycji zmuszony był p. [Ignacy] Dygas zrezygnować z występu [w partii Jontka]). Zastępujący p. Dygasa p. Janow­ski, mniejszą dominując siłą [głosu], sta­rał się sprostać zadaniu”. Odnotowano, że „żegnającym Górny Śląsk artystom wrę­czono piękny wieniec na ręce dyrektora p. Młynarskiego, a balet podczas mazura obsypano kwiatami”.

Artyści otrzymali także adres gratula­cyjny. Malarz Stanisław Ligoń przedsta­wił na nim scenę z drugiego aktu Halki, gdy Jontek śpiewa arię „I ty mu wierzysz biedna dziewczyno, / że cię nie zwodzi ty wierzysz mu”. Zamiast Janusza, który Halkę uwiódł, autor narysował niemiec­kiego żołnierza w pruskim hełmie (tzw. pikielhaubie).

Na ozdobionych krajobrazami gór­nośląskimi stronicach Kazimierz Ligoń umieścił rzewny okolicznościowy wiersz: „I płynął piękny polski śpiew, /1 wstrzą­snął śląskim ludem, / Jak snów proro­czych głośny zew, / Wolności brzmiał nam - cudem. / (...) /I choć się pieni w zło­ści wróg, / Choć śle na Was siepaczy, / W dzień plebiscytu spłaci dług / Wdzięcz­ności szczep ślązaczy. / A gdy nadejdzie walki czas, / Wzmocnieni Waszą wiarą, / Kraj dyamentów czarnych wraz / Z ojczy­zną złączym starą!”.

Pożegnalne przedstawienie Opery Warszawskiej odbyło się 20 lipca w Ka­towicach, w Teatrze Miejskim (Reich­shalle); ze sceny przemówił Wojciech Korfanty.

Halka spełniła swój obowiązek

Choć pierwsze powstanie śląskie udo­wodniło, że polskość polskich miesz­kańców regionu nie wymaga reanimacji, plebiscyt miał przynieść wygraną stronie niemieckiej.

Jednak Opera Warszawska przy­puszczalnie dobrze odegrała swoją rolę w dziele zbliżenia Ślązaków do polskiej kultury. Jej przekaz adresowany był do lo­kalnej inteligencji polskiej, zdominowa­nej przez niemiecką i wystawionej na po­kusę germanizacji. Wprawdzie Śląsk pa­miętał z koncertów niejednego polskiego muzyka wirtuoza, na czele z Ignacym Pa­derewskim, ale trudno przecenić kontakt z padającym ze sceny żywym słowem pol­skim w 1920 r.

Warszawski zespół operowy wkro­czył Halką na górnośląskie pole bitwy niby rycerz na białym koniu, dostojnie, zbrojny w „piękny polski śpiew”. 21 lipca w pewnym pośpiechu odjechał (pogalo­pował?) do Warszawy, przynaglany bie­żącymi wypadkami. Stolica szykowała się do oblężenia, zbliżały się wojska Tuchaczewskiego.

1 września 1920 r., już po wygranej bi­twie warszawskiej, Opera Warszawska zaczęła nowy sezon oczywiście sztanda­rowym dziełem Moniuszki. „Halka — westchnął Stanisław Niewiadomski — spełniła jeszcze raz więcej swój obowią­zek. Niespożyta i niezastąpiona, a zawsze młoda, chociaż już tyle inauguracyj, ob­chodów narodowych i jubileuszów prze­była, że inne mniej zdrowe barki byłyby się dawno pod ich ciężarem beznadziej­nie pochylić musiały, ściągnęła do teatru znowu wszystkich wiernych i oddanych sobie przyjaciół, nie wyjmując krytyków” („Rzeczpospolita” z 5 września).

Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że by­wanie w operze wciąż jeszcze należało do kanonu inteligenta.

W politycznym kontekście

Historię polskiego teatru muzycznego niekiedy trudno zrozumieć bez kontek­stu politycznego. Opery Moniuszki nie były pierwszymi, które wpisały się w sce­nerię ważnych wydarzeń politycznych, ale z pewnością Halka była takim dzie­łem.

Jej prapremiera w warszawskim Te­atrze Wielkim w 1858 r., możliwa dzięki „odwilży posewastopolskiej” (po woj­nie krymskiej), stała się wielką manife­stacją narodową. Podobnie prapremiera Strasznego dworu w 1865 r., wkrótce po upadku powstania styczniowego, gdzie w prologu podekscytowana publiczność mogła zobaczyć rozłożone obozem pol­skie wojsko. Nic dziwnego, że po trzech przedstawieniach carska cenzura zdjęła Straszny dwór z afisza.

Po 1918 r. powróciła tradycja rozpo­czynania nowego roku Moniuszkow­ską Halką. Szczególny charakter miał noworoczny wieczór 1 stycznia 1920 r.: żegnano ustępującego z urzędu premiera Ignacego Paderewskiego. Charyzma­tyczny pianista, idol melomanów świata i polskiego ludu, zasiadł w loży proscenio­wej. W przeciwległej loży pojawił się po II akcie Naczelnik Piłsudski.

Na podium dyrygenckim stał, jakżeby inaczej, Emil Młynarski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji