Artykuły

Kobieta po przejściach. Mężczyzna z przeszłością

Kobieta po przejściach

Tomasz Domagała: Niebezpiecz­na gra Richarda Stockwella — skąd pomysł na wystawienie tej właśnie sztuki? Kto do kogo z nią przyszedł?

Maria Seweryn: Wszystko zaczęło się od tłumaczki, Anny Wołek, która jest też dyrektorem Teatru Muzycznego w Toru­niu i koproducentem spektaklu, wspól­nie z Mazowieckim Instytutem Kultury. Zadzwoniła do mnie i Mirka Zbrojewicza oraz reżysera, Giovanny’ego Castellanosa, z propozycją zrobienia tego tekstu. Pierwsza lektura, spotkanie z moją boha­terką oraz perspektywa pracy z Giovannym i Mirkiem sprawiły, że podeszłam do tego projektu z entuzjazmem.

Nie trzeba było Pani namawiać?

Skąd! Sztuka bardzo mi się spodobała. Byłam zaskoczona nagłymi zwrotami ak­cji. Do tego doszła wielka radość grania w kryminale, zaskakiwania widza, myle­nia tropów. Niełatwo dziś grać w teatrze kryminał. Zaprasza się widza do teatru i proponuje mu pewnego rodzaju umow­ność, na którą musi się on nie tylko zgo­dzić, ale i w nią uwierzyć. To dla aktorów wyzwanie.

Widzowie uwielbiają kryminały, ale sztuka Stockwella kryje w sobie coś więcej.

Chyba tak. Historia zaczyna się od tego, że Jane, dojrzała kobieta z klasą, orientuje się przy kasie w supermarkecie, że nie ma portmonetki. Tu pojawia się Rick, przystojny gentleman w garniturze, i ratuje ją z opresji. Ona w ramach podziękowań podwozi go do domu, on zaprasza ją na herbatę. Wygląda to na flirt. Tym bar­dziej że Jane ma w domu spore kłopoty, a on okazuje się ciepłym, empatycznym mężczyzną. Jest to jednak napisane w taki sposób, że widz będzie widział — mam na­dzieję — pewne rzeczy, których nie widzi ona, i będzie mówił w duchu: „Nie, dziew­czyno, nie! Nie rób tego!”. To największa przyjemność bycia widzem kryminału.

Ostatnio wystąpiła Pani w Teatrze Stu w Krakowie w dwóch spek­taklach, których tematem było spotkanie z mężczyzną. W Truciźnie zagrała Pani kobietę rozliczającą się z życiowym partnerem, w Boże mój — matkę niepełnosprawnego dziecka, która spotyka mężczyznę podającego się za Boga. A teraz Niebezpieczna gra. Czy to zaplanowana seria?

W tym sezonie był jeszcze Beginning w reżyserii Adama Sajnuka z Te­atru WARSawy, w którym spotykam się z Tomkiem Borkowskim. Kiedy dostałam rolę w Niebezpiecznej grze, śmiałam się, że chyba rzeczywiście mam z mężczy­znami jakąś sprawę do załatwienia! A po­ważnie, cieszę się, że otrzymałam szansę zgłębienia tak wielu różnych relacji męsko-damskich. Było to dla mnie niezwy­kle ważne doświadczenie.

Jakie jest zatem to spotkanie z Rickiem?

Kobiety, które gram w tych spekta­klach, są zupełnie różne od siebie. Chciałabym, żeby Jane ze sztuki Stockwella była kimś, kogo cechuje spokój, ale i pe­wien dystans. A przy tym Rick jest dla Jane mężczyzną bardzo niebezpiecz­nym. Trudno o tym mówić, bo nie mogę zdradzać szczegółów, ale odwołując się do Biegnącej z wilkami Clarissy Estes, mogę powiedzieć, że to spotkanie będzie dla Jane zmierzeniem się z mitycznym Si­nobrodym…

Jane przybiera różne maski, by na końcu ukazać się w pełnej krasie. Pani musi tworzyć tę postać, znając wszystkie wolty i przemiany bohater­ki. Czy to nie przeszkadza w pracy?

Taka nadwiedza jest pewną trudno­ścią, ale to także fascynujące — zakładanie masek, szukanie dwuznaczności psycho­logicznej, konstruowanie postaci tak, by była wiarygodna mimo tego, że widz po­myśli sobie: „Jaka ona naiwna!”. W pracy nad Jane oparłam się na jej nieszczęściu, na tym, że doświadcza przemocy. Istotne było też, że w trakcie spotkania z Rickiem mówi o tym pierwszy raz, przekracza wła­sne granice, co sprawia, że traci czujność.

Narracja, którą w sztuce prowa­dzi Jane, co rusz sprowadza nas na manowce. Czy znalazła Pani pod tymi maskami jakąś prawdę o swojej bohaterce?

Wydaje mi się, że Jane jest tajemnicą do końca. W finale odsłania się przed nami, ale największym sekretem jest dla mnie wciąż jej kondycja w ostatniej scenie. To wprawdzie tylko moment, ale sądzę, że tam właśnie tkwi klucz do tej postaci.

Jaka jest konwencja spektaklu? Ekspe­rymentowanie czy tradycyjny realizm?

Mam wrażenie, że dla Giovanny’ego najważniejsze jest, żeby opowiedzieć tę historię realistycznie, dobrze zmylić tropy. Ta realistyczna forma jest dla nas wyzwaniem, bo dziś widz w teatrze co­raz rzadziej się jej podporządkowuje. Tu umówiliśmy się na tak zwaną rodzajowość, wręcz filmową formę, mam na­dzieję, że uda nam się ją uwiarygodnić.

Czy Mirosław Zbrojewicz podczas pracy zaskoczył Panią swoją koncep­cją postaci Ricka?

Mirek podczas prób ciągle mnie zaska­kuje. Często rozmawiamy o tym, czego wzajemnie od siebie oczekujemy. Dzięki temu jestem pewna, że nasz spektakl będzie się rozwijał jeszcze długo po premie­rze. Zdradzę tylko, że w ramach przygotowań do tej roli spotkałam się kilka razy z mistrzem krav magi (śmiech)!

To znaczy, że będzie ostro!

Mężczyzna z przeszłością

Tomasz Domagała: Jest Pan spe­cjalistą od twardzieli i gangsterów. Czy po przeczytaniu Niebezpiecznej gry Richarda Stockwella pomyślał Pan, że Rick to kolejna taka rola?

Mirosław Zbrojewicz: Granie twar­dziela jest bardzo przyjemne, można po- udawać coś, czego w życiu nie da się prak­tykować. Tu pojawiło się wyzwanie: po­prowadzić tę rolę w taki sposób, żeby nie było wiadomo, czy Rick jest twardzielem. Cała zabawa polega na oszustwie, odwra­caniu kota ogonem. Na początku mamy scenę obyczajową, która równie dobrze może pójść w stronę komedii romantycz­nej i nic nie wskazuje na to, że będziemy mieli do czynienia z opowieścią krymi­nalną.

Kim według Pana jest zatem Rick?

To facet o trudnej przeszłości, który cią­gle się z tą przeszłością zmaga. Punktem odniesienia dla niego jest dawna, niepomszczona krzywda, a celem po prostu odwet.

Krzywda, która domaga się zemsty, i przemoc domowa to wątki w tej sztuce ledwie zarysowane. Czy po­głębiacie jakoś tę opowieść?

Struktura opowieści kryminalnej jest nienaruszalna, bo jeśli coś zmienimy, piętrowo ułożona intryga może się zawalić niczym domek z kart. Natomiast bonusem jest konstrukcja postaci z dość boga­tym backgroundem. Tu możemy modyfi­kować, powiedzieć coś więcej.

Wróćmy do Ricka. Wchodzi na scenę, ma swoje plany, swoje zadania, ale rozbija się o maski Jane. Czy Rick też zadaje sobie pytanie: kim ona wła­ściwie jest?

Tak. Rick nie spodziewa się tego, co przynosi mu spotkanie z Jane. Krótko mó­wiąc: myślał, że będzie prościej. Okazuje się jednak, że ona wnosi ze sobą ogrom ko­biecego doświadczenia, a on jako facet nie bardzo umie sobie z tym poradzić.

Postać Jane pokonuje w trakcie tego spotkania swoje intymne granice, to przełom w jej życiu. Czy można o przełomie mówić również w przy­padku Ricka?

Na pewno jest to dla niego spotkanie traumatyczne, myślę, że nie spotkał do­tąd w swoim życiu wielu takich kobiet. Jane jest dla niego ogromnym wyzwa­niem — zderzyć się z kimś z zupełnie in­nego świata, innych kręgów.

Czy Pańska wizja bohatera spotkała się jakoś z pomysłem reżysera na tę postać?

Od początku postawiliśmy na intuicję. Nie było gotowego pomysłu, żadnych abstrakcyjnych obrazów postaci. Nikt ni­czego nie próbował nam narzucić. Tym bardziej że według nas to nie jest kome­dia kryminalna. Poszliśmy w historię kryminalną na serio i mamy ogrom zadań, z którymi musimy się mierzyć. Problem z samą konwencją kryminału jest ba­nalny: jest prawdziwy trup i prawdziwy zbrodniarz, a w teatrze trudno w to uwie­rzyć.

Strój sugerowany Rickowi przez di­daskalia nie ma nic wspólnego z jego osobowością.

Istotne jest to, czy ten kostium go bu­duje. W Niebezpiecznej grze nie jest uni­formem bez znaczenia. Przyglądaliśmy się mu z autorką kostiumów Wandą Kowal­ską dokładnie, zadając sobie pytania, co on dla Ricka znaczy, jak ma w nim wyglą­dać i funkcjonować. To jest bardzo ważne, znam kolegów, którzy od tego zaczynają.

Czy bohaterka, którą wykreowa­ła Maria Seweryn, zaskoczyła Pana na próbach?

Zaskakuje mnie bardzo, gdyż jako „sce­niczne zwierzę” dysponuje przede wszyst­kim odmiennym od mojego tempera­mentem. Zaskakiwała mnie też swoimi reakcjami na różne moje kwestie — czyta­jąc tekst wyobrażałem sobie reakcje Jane w zupełnie inny sposób. Było to fascynu­jące i mam nadzieję, że na tyle się otwo­rzyłem, że mogłem z tego skorzystać.

Ostatnie pytanie dotyczy nas, widzów. Układacie sobie coś, budu­jecie — i nagle wkracza publiczność. Jak się próbuje, nie wiedząc, czy zwroty akcji kryminału działają?

Zawsze się próbuje bez widza i zawsze jest ten moment, kiedy się z nim trzeba skonfrontować. W przypadku kryminału ważne są zwłaszcza puenty, zarówno te pośrednie, jak i końcowa. I do momentu, kiedy nie pojawi się widz, nie wiemy, czy te puenty działają. U Stockwella ważne są wszystkie zwroty akcji, ale ich nie sprawdzimy, dopóki publiczność nie przyjdzie i nas… nie zaskoczy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji