Artykuły

Czarny Anioł, choć białoskrzydły

„Krytycy twierdzą, że za dużo było udziwnio­nych tekstów, a za mało szlagierów w dobrym tego słowa znaczeniu” — czyta lektor Polskiej Kroniki Filmowej z 1963 r. Na ekranie migawki z festiwalu w Opolu. Po chwili lektor anonsuje najlepszą piosenkarkę — Ewę Demarczyk. 22-letnia dziewczyna w czarnej, źle skrojonej sukien­ce nerwowo zaciska pięści. Słowa płyną z jej ust kaskadą sylab, precyzyjnie wyartykułowanych głosem o charakterystycznej, zapadającej w pa­mięć barwie. Śpiewa Czarne anioły.

To dzięki niej pierwszy festiwal przeszedł do legendy. A niewiele brakowało, by do wy­stępu nie doszło: wokalistka chciała pakować manatki, bo nie dano jej czasu na próby. Mateusz Święcicki, współorganizator Opola, kładł się ponoć na torach, żeby ją zatrzymać. Owszem, mężczyznom zdarzały się wówczas afektowa­ne gesty. W historii polskiej piosenki nie było jednak nikogo, kto zasłużyłby na nie bardziej niż Ewa Demarczyk.

Nie była bezwolnym narzędziem w rękach kompozytorów i aranżerów. Konsekwentnie tworzyła teatr własny i osobny — jednej śpie­wającej aktorki. Kiedy straciła tę możliwość, odsunęła się od ludzi — rozgoryczona, ale też w pełni świadoma, kiedy zejść ze sceny. Tu­wim, Leśmian i Mandelsztam w kilku wier­szach przemawiają już tylko jej głosem. Tylko Demarczyk czaszki białe toczy przez płonące łąki krwi, kiedy nadchodzi rocznica śmierci Baczyńskiego.

Zostawiła po sobie skarb: klucz do sekretu po­ezji. Obyśmy go nigdy nie zgubili.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji