Artykuły

Śpiewający koń w fabryce

Dwie wersje tej samej inscenizacji Człowieka z Manufaktury w Łodzi dowodzą, że im skromniej, tym znacznie lepiej.

To wyjątkowy utwór, choć śledząc sposób, w jaki powstawał, można było wątpić w sukces przedsięwzięcia. Opera współczesna rodzi się najczęściej wtedy, gdy ktoś złoży na nią zamó­wienie, a tu mieliśmy do czynienia z konkursem, z którego poszczególni uczestnicy odpadali na kolejnych etapach, zaś przedstawione przez nich skomponowane już fragmenty oceniało nie tyl­ko jury, ale i publiczność na koncertach. Zo­stawmy bez odpowiedzi pytanie, czy trzeba by­ło zatem pisać pod gust obu gremiów wydają­cych werdykt. Dodajmy za to, że została w koń­cu dwójka finalistów, którzy mieli za zadanie przedstawić cały pierwszy akt — i dopiero potem zwycięzca mógł dopisać drugi.

To jeszcze nie koniec regulaminowych obo­strzeń. Wbrew tytułowi Człowiek z Manufak­tury miał nawiązywać nie do losów konkret­nego bohatera, ale Łodzi, a konkretniej — do Manufaktury, niegdyś włókienniczego gigan­ta, jednego z filarów przemysłu w tym mieście, dziś centrum handlowo-gastronomiczno-kulturalnego, które wszakże z operą nie ma nic wspólnego. I był jeszcze jeden warunek: Czło­wiek z Manufaktury musiał mieć dwie duże role dla Wojciecha Pszoniaka i Małgorzaty Walewskiej. Pod tym względem historia opery zatoczyła więc koło, bo to w dawnym teatrze dworskim ten, kto płacił, decydował zarówno o muzyce, temacie, jak i o wykonawcach.

W niełatwej dla kompozytora sytuacji, trzy­dziestolatek i w dodatku operowy debiutant, Rafał Janiak spisał się zadziwiająco dojrzale. Miał wszakże do pomocy doświadczoną dramatopisarkę Małgorzatę Sikorską-Miszczuk, choć w jej libretcie widać niekiedy szwy oraz starania, by rozbudowana opowieść wpaso­wała się w założenia konkursu. W akcie pierw­szym skupiła się więc na postaci Izraela Poznańskiego, który w ostatnich dekadach XIX wie­ku zbudował w Łodzi Manufakturę od pod­staw (w szczytowym okresie zakłady te zatrudniały siedem tysięcy pracowników). Akt drugi koncentruje się natomiast na okresie transformacji po 1989 roku, a bohaterem też jest ty­tułowy, choć bez nazwiska, Człowiek — ostatni dyrektor „Poltexu” działającego w dawnej Manufakturze. To on postanowił zamknąć upadający zakład, a budynki sprzedać zagra­nicznemu inwestorowi, by dokonał ich rewi­talizacji.

Taka konstrukcja Człowieka z Manufaktury pozwoliła uniknąć niebezpieczeństwa przed­stawienia jedynie ciągu historycznych obra­zów z tezą. Małgorzata Sikorska-Miszczuk potraktowała wybiórczo dzieje Łodzi, czas Holokaustu został na przykład zaznaczony je­dynie symbolicznie. Człowiek z Manufaktury nie jest również operą biograficzną. Izraela Poznańskiego poznajemy tuż przed śmiercią, potem następuje ciąg jego nieuporządkowa­nych, na wpół realnych wspomnień. Również w akcie drugim w zasadniczą akcję wplecione zostały retrospekcje, m.in. zapomnianego dziś strajku łódzkich włókniarek z lutego 1971 roku. Autorka libretta dodatkowo wymieszała postaci autentyczne z fikcyjnymi, realne z fan­tastycznymi, choćby z Koniem-marynarzem (świetny kontratenor Jan Jakub Monowid), który ukazuje się tracącemu świadomość Poznańskiemu. Jest przywołaniem dziecięcej zabawki, potem staje się swoistym komenta­torem zdarzeń, wprowadza też element metafizycznej refleksji. Mnogość, wręcz nadmiar takich pomysłów miał służyć walorom wido­wiskowym opery, w wielu jednak miejscach zabija jej klarowność. Widz musi przedzierać się przez gąszcz symboli, poetyckich metafor, publicystyki.

Każda z pierwszoplanowych postaci ma bowiem podwójny wymiar, na indywidualne losy nakładają się idee ważne dla twórców opery. Izaak Poznański to przemysłowiec, ale i ktoś obcy, nieakceptowany przez innych, dlatego w jednej ze scen baron Hirsch propo­nuje mu udział w akcji przesiedlenia Żydów z Rosji do Ameryki Południowej. Dziewiętnasto­wieczna socjalistka Zofia, walcząca o prawa dla kobiet zatrudnionych w Manufakturze, staje się włókniarką protestującą w PRL-u prze­ciw podwyżkom cen żywności. Diaboliczny Przybysz to anarchista, który chce dokonać zamachu na Poznańskiego, a potem przemie­nia się w Prokuratora oskarżającego Dyrek­tora o łapówkarstwo i sprzeniewierzenie pań­stwowego mienia.

W prapremierze Człowieka z Manufaktury w Teatrze Wielkim w Łodzi Waldemar Zawodziński do wszystkich elementów libretta do­dał własne, tworząc widowisko niemal w stylu grand opera. Obok śpiewającego Konia-marynarza, przypominającego centaura, pojawił się więc na moment żywy rumak, choć jego obec­ność nie była niczym uzasadniona. Jako autor scenografii Zawodziński oparł natomiast akt pierwszy przede wszystkim na wizualizacjach, w drugim zbudował gigantyczną salę sądową, w tle zaś ulokował autentyczne tablice wiszą­ce w PRL-u w każdej fabryce, a dotyczące głów­nie przepisów BHP.

Człowiek z Manufaktury to ciągła zmienność scen i zdarzeń, a reżyser tę niemal filmową płyn­ność zdynamizował. Widz bywał wręcz atako­wany nieustannym wnoszeniem i wynosze­niem dekoracji, wchodzeniem i wychodzeniem chóru, statystów i tancerzy. Tę dyna mikę wzmoc­niła zamierzona przez reżysera nadekspresja postaci, zwłaszcza Poznańskiego i Dyrekto­ra kreowanych przez Stanisława Kiernera. Starał się on środkami wokalnymi zróżnico­wać obu bohaterów, reżyser nie poprowadził go jednak tak, by bardziej odsłonił ich wnętrze.

Potrafiła to uczynić Małgorzata Walewska — jako sufrażystka Zofia egzaltowana i „ope­rowa” (tak zresztą muzycznie jest ta postać napisana), jako włókniarka zaś bardziej kon­kretna, a mimo to liryczna i ciepła. Dzięki obu umiejętnie kreślonym wcieleniom Człowiek z Manufaktury zyskał więcej prawdy, a Mał­gorzata Walewska pokazała, jak bardzo osobo­wość artysty potrafi wpłynąć na kształt spek­taklu operowego.

W lutowej prapremierze nie wziął udziału Wojciech Pszoniak, zajęty zobowiązaniami filmowymi, zatem do roli Przybysza-Prokuratora został wybrany tancerz i aktor Michał Barczak. Wizualnie stanowi przeciwieństwo Pszoniaka: długonogi, wysoki i bardzo szczupły. Reżyser skupił się na wykorzystaniu jego warun­ków zewnętrznych, każąc mu posługiwać się przedziwną choreografią. Nadmiar wyduma­nych kroków i ruchów sprawił, że i Przybysz, i Prokurator nabrali cech groteskowych, a os­karżenia kierowane pod adresem zarówno Poznańskiego, jak i Dyrektora traciły na ostrości.

Wojciech Pszoniak pojawił się w drugiej wersji opery Rafała Janiaka wystawionej w ma­ju tam, gdzie toczy się jej akcja — na placu mię­dzy budynkami dawnych zakładów Poznań­skiego, dziś zamienionym w miejsce spotkań łodzian tłumnie odwiedzających Manufaktu­rę. Trudno było oczekiwać, że ten aktor za­akceptuje wcześniejszą koncepcję roli napi­sanej specjalnie dla niego. Wystąpił tylko jako Prokurator, stworzył postać całkowicie odmienną, zbudowaną jedynie na słowie i sile argumentów. Kompozytor zresztą umiejętnie zaprojektował tę partię, nie wiążąc stów ściśle z rytmem czy z melodyką, dając aktorowi moż­liwość w miarę swobodnego interpretowania tekstu, co Pszoniak skwapliwe wykorzystał.

Nawet udział w Człowieku z Manufaktury tak wybitnego aktora nie sprawił, że drama­turgię tej opery postrzegamy przez konflikt bohatera i jego oskarżyciela. Znacznie bardziej wyrazista jest w libretcie Sikorskiej-Miszczuk opozycja: indywidualność — masy. To jest przede wszystkim opera o ludziach wybitnych, próbujących zrealizować zamierzony przez siebie cel, którzy nie znajdują zrozumienia dla swo­ich działań. Pozostają wyobcowani lub są wręcz oskarżani o działania na szkodę innych.

Co ciekawe, można to było lepiej dostrzec podczas plenerowej prezentacji Człowieka z Manufaktury. Na tradycyjnej scenie teatralnej, wśród wizualizacji pokazujących przepych pałacu Poznańskiego, wśród mnogości efek­townych kostiumów Marii Balcerek, wśród tancerzy i akrobatów, opera zatrącająca o pub­licystykę raziła momentami sztucznością. W warunkach plenerowych, gdy w Manufak­turze trzeba było zrezygnować z części pomy­słów inscenizacyjnych, stówo nabrało silniej­szego znaczen ia i przemówiło z większą mocą.

Jest bowiem Człowiek z Manufaktury przy­kładem opery polityczno-społecznej. To nurt ważny dzisiaj w świecie, choć rzadko importo­wany na nasze sceny, a jeszcze rzadziej próbują się z nim zmierzyć polscy kompozytorzy. Można zastanawiać się, na ile problemy eko­nomiczne czy społeczne współczesnego świata potrafią do nas dotrzeć w wersji śpiewanej, i czy w ogóle podawane w ten sposób brzmią wiarygodnie. Jednego wszakże Człowiekowi z Manufaktury nie sposób odmówić. Muzyka Rafała Janiaka stara się jak najlepiej temu sło­wu służyć, a klimat przemysłowej Łodzi zo­stał w niej wiernie zapisany, nie rażąc przy tym dosłownością i ilustracyjnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji