Artykuły

Wypadki teatralne

Wbrew pozorom w warszawskim Teatrze Powszechnym im. Zygmunta Hübnera nie doszło do żadnego lokalnego i pozbawionego znaczenia skandalu. Doszło tam do ciężkich wydarzeń o symbolicznej wymowie i dalekosiężnym znaczeniu - pisze Jerzy Pilch w Dzienniku.

(O sprawie obszernie informował wtorkowy "Dziennik", w środowisku znana ona była od dawna).

Przypominam zatem jedynie, iż afera polega na ogłoszeniu niezmiernie wulgarnego i bezczeszczącego pamięć patrona teatru regulaminu pracy. ("Bądź czujny - wróg nie śpi. Nienawidzimy się wzajemnie. Baw się, pij, pal. Pierdol naszego szanownego patrona Zygmunta Hübnera. Młody jebie starego" - oto najcharakterystyczniejsze i powszechnie już znane punkty tego dekalogu.)

Ktoś może powiedzieć, że demonizuję niefortunne wydarzenie towarzyskie, że ułożonemu po kielichu, przy salwach śmiechu i zapisanemu na kawiarnianej serwetce zbiorowi ryzykownych dowcipów przypisuję Bóg wie jakie znaczenie. (Swoją drogą, jakże ja uwielbiam tego. rodzaju twórczość i jakże głęboką mam cześć dla jej naznaczonych spatifowskim natchnieniem autorów).

Ktoś może powiedzieć, że cała sprawa jest demonizowaniem świstka. Otóż nie. Demonizuje się on sam. Czasy - jak powszechnie wiadomo - są teraz takie, że świstki są ważne. Teraz nie ma świstków bez znaczenia. Teraz nie lekceważy się świstków. Teraz bagatelizowanie świstków jest złem.

Wyprodukowany przez kierownictwo literackie Teatru Powszechnego świstek jest wykwitem, znamieniem i wymownym symbolem powszechnej teraz kultury świstków, cywilizacji świstków; obowiązującego rygoru świstków. Jest dowodem ich wagi i znaczenia. Nieświadoma - być może w wielorakim sensie - ręka i pewnie mało pojemny rozum za tą pracą stoi, a jej wymowa poraża. Wszyscy jesteśmy naznaczeni przez czas, w którym żyjemy, na ludziach wiotkich wszakże - specjalnie na wiotkich miernotach artystycznych - stygmaty tego czasu odbijają się najwyraźniej.

Czymże innym, jak nie odzwierciedleniem koniunktury i powszechnego przyzwolenia na plugawienie autorytetów jest "Regulamin pracy w Powszechnym"? Cóż innego, jak nie swoisty instynkt lustratorski, za tą sprawą stoi? Polityczne siły lustracyjne snadź w tej placówce okazały się za słabe, by Hübnera prześwietlić (jeśli się nie mylę, był on członkiem PZPR), ale twórczych sił na jego "zjebanie" starczyło.

Jest czas wywlekania trupów z grobów i czas urągania trupom? Proszę bardzo - oto autor regulaminu trupa patrona z mogiły wywleka i mu urąga. (W sensie ścisłym - podobno gość czerwonym flamastrem po fotografiach nieboszczyka jeździł!).

Wdowa po Hübnerze, wybitna aktorka Mirosława Dubrawska jest w zespole teatru, w którym pamięć jej męża lży się i znieważa - nic to! Teraz nie jest czas certolenia się z wdowami po dawnych Figurach.

Liczni, co twierdzą, że w Polsce trwa teraz, na wzór chiński prowadzona, "rewolucja kulturalna", mylą się? Nawet jak się mylą, to jakiż argument ci - jakby to Konwicki powiedział - "wyrafinowani intelektualiści, a może nawet zboczeńcy" dostali obecnie do ręki! Czymże innym, jak nie klasycznym - rzekłbym: ordynarnym w swej klasyczności - "Dekalogiem Hunwejbina" jest ogłoszony w warszawskim teatrze skład zasad! Układanka nieubłaganie układa się w logiczną całość. Szczerze mówiąc, jest to całość zbyt logiczna, by była prawdziwie ekscytująca.

Jest jednak w tej grotesce pewien element specjalnie groteskowy; bardziej od

innych wymowny, przez to pokazujący - jak się dawniej o awangardystach mawiało - nowe sposoby brania się do rzeczy.

Otóż, relacjonując wypadki w wielkim zbliżeniu miały się one tak: kierownik literacki Powszechnego, sporządziwszy dekalog hańby i niezawodnie uznawszy, iż rzecz jest wielorakim świadectwem jego wielorakiej wybitności, może nawet najlepszym utworem, jaki dotąd mu się udał, postanowił tekst upublicznić. Upublicznił go w typowy dla młodych autorów sposób: pokazał mianowicie kolegom i powiesił na ścianie w swoim gabinecie. Koledzy opowiedzieli innym, rzecz się rozeszła; dyrektor teatru zareagował (podobno) ostro. Podobno "rewolucyjny regulamin" kazał zdjąć ze ściany, a na korytarzu wywiesić przeprosiny. Pechowy kier-lit. zrobił, jak dyrektor kazał: ze ściany w swoim gabinecie zdjął fatalne dziesięć ("młody jebie starego" itd.) punktów, a na ścianie w korytarzu (a może w hallu?) wywiesił przeprosiny.

Ludzie Teatru Powszechnego przeprosiny czytali, ale znowuż się okazało, że nie wszyscy wiedzą, za co kier-lit. przeprasza. Zwłaszcza starsi, wdowy różne, nestorzy sceny nie kumali, o co chodzi. No to, żeby ich zaspokoić, żeby im pokazać, jak zostali obrażeni, i żeby wiedzieli za co kier-lit. ich przeprasza, dyrekcja kazała się wszystkim tego a tego dnia, o tej a o tej godzinie do teatru stawić. Kier-lit. przepraszał będzie. A żeby było jasne, za co przeprasza - obrazę, której dokonał, przypomni. Ściśle rzecz ujmując: tych, których dotąd nie obraził - teraz obrazi. I zaraz potem przeprosi. Żeby sprawa była jasna. I kazali kier-litowi na teatralnym forum raz jeszcze swoje, w dziesięć punktów ujęte, wybryki odczytać, i potem kazali mu przeprosić, i potem z roboty w teatrze: pa, pa. Koniec.

Ma się rozumieć: ani mi w głowie ujmowanie się za jakimś młodym bolszewikiem, ale scenariusz, w którym odrażający zbrodniarz musi - celem pokazania, jak jest odrażający - raz jeszcze unaocznić i powtórzyć swoją zbrodnię, jest dobry. I wymowny. I klasyczny.

I znowuż, jak rzecz brać w kategoriach - dajmy na to - towarzyskich, to mamy zaledwie zabawne faux pas: pan tu, panie kierowniku literacki, pierdyknął przy paniach, owszem przeprosił pan, ale nie wszystkie panie wiedzą, za co pan przepraszał, więc nie ma wybacz: pan jeszcze raz pierdykniesz i pan jeszcze raz przeprosisz. Nie ma wybacz. Jest przyjemna operetka. Ale jak spojrzeć na tragedię, jaka miała miejsce w Teatrze Powszechnym z perspektywy - ponownie - metaforycznej, to niepodobna nie pomyśleć: w chęci ujrzenia powtórzonego występku, powtórzonej zbrodni jest wiele obecnych chęci, wiele unoszących się w aurze dzisiejszej marzeń. Nie chcę przesadzać ani w ogóle w to brnąć (układanka znów jest za symetryczna), ale przecież jest w tej chęci marzenie uchwycenia dawnych zbrodniarzy, tak jakby teraz swych zbrodni dokonywali; marzenie uchwycenia stalinowskiego oprawcy, ale z świeżą krwią na rękach; marzenie uchwycenia ubeka na gorącym uczynku; donosiciela na pisaniu donosu, na którym jeszcze nie wysechł atrament.

Spod małych rzeczy wielkie marzenia przeświecają. Wśród nich to największe: wielkie, fundamentalne i piękne marzenie przywrócenia Peerelu. Tak jest, dobrze by było - celem pełnego unaocznienia jego zbrodniczości - przywrócić cały Peerel. Przywrócić Peerel i mądrze nim rządzić. Na dziedzinę kultury, specjalnie na dziedzinę teatru, rzuciłoby się młodych napalonych na przeżytki układu działaczy. A jak się nie sprawdzą - trudno; przesunie się tam kogoś z rolnictwa. Z naszej partii - ma się rozumieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji