„Piękna Lucynda” z Poznania – w Londynie
Natręci, natręci, natręci – śpiewali aktorzy publiczności, która nie chciała opuścić teatru po krajowej prapremierze Pięknej Lucyndy w Teatrze Nowym w Poznaniu. Listopadowa premiera uświetniająca „Dni dramatu i teatru emigracyjnego” – imprezę zorganizowaną przez Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, była nie tylko jeszcze jednym tryumfem Hemara, lecz przede wszystkim olbrzymim sukcesem zespołu Teatru Nowego. Podobne „święto sceniczne” przeżywali artyści teatru emigracyjnego w Londynie 5 lutego 1967 roku, po premierze tej sztuki w Ognisku Polskim, w reżyserii samego Hemara. Autorowi nie dane było dożyć „powrotu na Ojczyzny łono”, wróciły jego „księgi” i pierwsi wykonawcy legendarnej, londyńskiej wersji sztuki. I tak w obecności Ireny Delmar – pierwszej odtwórczyni Lucyndy, i Włady Majewskiej – pierwszej ciotki Utciszewskiej oraz Ireny Andersowej poznańscy artyści prezentowali odczytany na nowo komedię wielkiego artysty ze Lwowa. Był to spektakl zaskakujący dynamiką, pomysłami reżyserskimi i „zorkiestrowanym” tempem.
Recenzenci przyznawali, że „przedstawienie w Teatrze Nowym jest lepsze i bardziej zabawne niż sama sztuka (–)[1], bowiem reżyser – „Eugeniusz Korin wzbogacił wątlutkie libretto i okrasił wieloma reżyserskimi lub aktorskimi pomysłami”[2]. Piszącemu nie chodziło zapewne o krytykę Hemara, którego charakterystyczna umiejętność wykorzystania uroków stylizowanej polszczyzny i komicznych walorów języka oraz wysublimowana zdolność krytycznego spojrzenia na historię i ludzkie charaktery okiem satyryka, stanowią o niezaprzeczalnych walorach tej sztuki. Tymczasem rzeczywiście na scenie poznańskiego teatru przedstawienie rozpoczyna się nawiązaniem do pierwowzoru komedii Hemara – do prapremiery Natrętów Józefa Bielawskiego 19 listopada 1765 roku w Warszawie, do narodzin polskiej sceny narodowej. Trzy znudzone muzy – Talia, Melpomena i Terpsychora zorientowawszy się, że w teatrze obecna jest publiczność, postanawiają teatr zacząć. Tak jak Hemar sięgał do błahej fabuły Natrętów i historię o pięknej Lucyndzie opowiedział po swojemu „własnym słowem zdobnym w dowcip, finezyjny żart i lekką jak piana piosenkę”[3]. Tak Eugeniusz Korin sięgnął do tradycji sceny narodowej, przedstawiając „zabawę w teatr”. Muzy rzeczywiście fruwają (!!!), w zabawnych, farsowych intermediach charakterystyczny Wawrzonek „robi oko do publiczności”, sam świetnie się bawiąc, a odmłodzeni bohaterowie wykonują zabawne skoki, podskoki, piruety i dowcipne, taneczne etiudy kabaretowe. Bo też choreografię do tego spektaklu opracował nie kto inny, lecz sam mistrz sztuki tańca – Ewa Wycichowska – dyrektor Baletu Poznańskiego. Sceny muzyczne stanowią doskonałą zabawę, wpisują Piękną Lucyndę w satyrę dnia dzisiejszego.
Komedia Hemara także pisana jest z perspektywy doświadczeń kabaretu dwudziestolecia. Elżbieta Kalemba-Kasprzak pisze w programie do krajowej prapremiery: „Hemar bez ograniczeń wprowadza aluzje i cytaty, dowcipy językowe i sytuacyjne, które nabierają szczególnego wdzięku, kiedy rozpoczyna się motyw, piosenka czy postać, z którą mają one związek. Wraz z Podkomorzym Faworskim „wchodzi” więc niejako na scenę i aktor Józef Kotarbiński ze swoimi przysłowiowymi pomyłkami w tekście (np. „teraz pod innym dopiesz kołki”). Ciotka Utciszewska kończy swoją scenę z Lucyndą, odpowiadając na pytanie tej ostatniej „czym ja ci się ciociu odpłacę?” kwestią „gdy zobaczysz ciotkę mą, to jej się kłaniaj”, cytując w ten sposób frazę niezwykle popularnej przed wojną piosenki”.
W poznańskim spektaklu piosenka ta przeradza się w cały „numer kabaretowy”, który bynajmniej nie zostaje „wyrwany” z całości, stanowiąc jedynie dopełnienie komicznego efektu sceny. Reżyser bezbłędnie wykorzystał bogatą warstwę językową sztuki Hemara, „w której dzieje się czasem więcej niż w akcji sztuki” i jak się tylko dało podkreślił i zsynchronizował język z działaniami scenicznymi. Odpowiedź niesfornego, grubociosanego, bezpardonowego chłopka – Wawrzonka na pytanie „co się w tym domu dzieje?” – „walka klasowa ludu i dialektyka samowoli szlacheckiej, proszę jaśnie pana” nie pozostaje „samoistnym teatralnym bytem”[4], lecz podkreśla jego pochodzenie i góralski, twardy charakter. Wawrzonek w interpretacji Krystyny Feldman jest zespoleniem satyrycznego pojęcia Stańczyka, Sabały i prostej chłopskiej bezpośredniości. Jest to niewątpliwie jedna z najlepszych ról tego spektaklu, chociaż trudno tutaj rozróżniać w kategoriach dobrych i złych. Cały zespół poznańskiego teatru zaprezentował wspaniałą zabawę na najwyższym poziomie artystycznym. Jak wiadomo, w teatrze działa magiczne połączenie wielu sztuk. By zagrało ono w koncercie zwanym „spektakl”, wymagana jest wszelka harmonia artystyczno-aktorska. Osiągnęli ją twórcy poznańskiego przedstawienia.
Dzięki upartym staraniom Urszuli Święcickiej polska publiczność w Londynie będzie mogła ponownie, a jednocześnie po raz pierwszy zobaczyć Piękną Lucyndę Mariana Hemara – w prapremierowym, krajowym wykonaniu aktorów Teatru Nowego z Poznania.