Artykuły

Skrzypek na dachu Dynowa

Zainteresowanie widzów i zaangażowanie niemal wszystkich dynowian - to są fakty. Przez te trzy tygodnie GS daje jedzenie dla studentów, piekarnia wydaje codziennie ileś tam bułek, jeden sklep się zaoferował, że będzie dawał młodzieży jedzenie na śniadanie, dom starców wydaje pięć obiadów dziennie, ludzie prywatnymi samochodami coś przewiozą, zakłady fryzjerskie zbierały włosy na pejsy. Spółdzielnia Inwalidów uszyła nam za darmo część strojów... - o "Skrzypku na dachu" wystawionym przez Magdę Miklasz, studentkę AT w Białymstoku pisze Wacław Krupiński w Dzienniku Polskim.

- Mam tremę, przecież ja jestem amator, w "Śnie nocy letniej" robiłem za mur, a teraz mam poważną rolę Mordki, karczmarza - mówi Janusz Miklasz.

To jedyna rola , w której mój mąż może się sprawdzić - żartuje żona Jolanta. Zjechali do Dynowa w ostatnich latach, są zatem, jak tu się mówi, przywłokami. W przeciwieństwie do habelów, czyli miejscowych.

- Jak się gra u córki? - pytam. - W ogóle nie czuję się ojcem; nie mam nic dopowiedzenia, ona rządzi i tutaj, i w domu. Zresztą dom od trzech tygodni nie istnieje. Dzisiaj kolejka do jedynej łazienki wychodziła przez kuchnię, przedpokój, na ganek... Bo mieszka poza nami 15 osób. Ciekawe, ile będzie po premierze. Po "Śnie..." naliczyliśmy z Jolą 29 lokatorów - śmieje się karczmarz Mordka. Brodaty, brzuchaty, pasuje do tej roli idealnie.

Jest niedziela, 23 lipca. Do spektaklu jeszcze godzina. Na dworcu czuje się rosnące napięcie.

Sobota. Do próby generalnej zostało trochę czasu. Mogę więc porozmawiać z Magdaleną Miklasz, reżyserem. W tym roku skończyła Akademię Teatralną w Warszawie, Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku (jeszcze tylko po wakacjach musi bronić pracę magisterską), zatem ściągnęła parę osób z uczelni, ale trzy czwarte wykonawców pochodzi z Dynowa.

- Przyjeżdżałam tu od lat na wakacje i tak wpadł mi do głowy pomysł ze "Snem...", o czym wiedział wujek Marek. Gdy dwa lata temu wystawiliśmy sztukę na terenach domu spokojnej starości, przyszło 1200 osób. Rok później moja koleżanka ze studiów, Ewa Woźniak, przygotowała na rynku "Kota w butach", trochę w formule teatru ulicznego. A teraz "Skrzypek na dachu". Moje przygotowania trwały rok, a tu pracowaliśmy trzy tygodnie, naturalnie wcześniej główni aktorzy dostali scenariusz - słyszę od tej 23-letniej, niedużej dziewczyny.

Dłuższa rozmowa jest niemożliwa. Pani reżyser już rozśpiewuje zespół; sylaby na "ne" "ni" "no" "nu" powtarzane są w rozmaitych tonacjach.

Teatr interesował ją od zawsze; pierwsze przedstawienie - "Jasia i Małgosię" - wyreżyserowała w II klasie podstawówki, zażądała od wujka Marka scenografii, kasety z muzyką. - Prolog śpiewał mój tata, który przez lata był śpiewakiem Filharmonii Krakowskiej - mówi Marek Pyś, który sam związał się z teatrem jako student historii. Zagrał elfa Oberona w "Śnie nocy letniej", słynnej inscenizacji Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze. W Lasku Wolskim był bal Piwnicy pod Baranami, w której wtedy przygotowywała scenografię Jolanta Pyś (po mężu Miklasz), zatem zabrała i młodszego brata.

- Podszedł do mnie nieznajomy: "Przepraszam, czy pan by nie zagrał w moim spektaklu w Starym Teatrze... Przepraszam, nie przedstawiłem się; Konrad Swinarski..."- wspomina po 36 latach Marek Pyś. Potem były kolejne spektakle, i Teatr 38 wreszcie, gdy już historia poszła w odstawkę, zrobiony 30 lat temu dyplom eksternistyczny aktora.

Siostrzenica do teatru podążała już konsekwentnie. W I klasie krakowskiego III LO, gdzie mama także uczyła, napisała spektakl według tekstów Johna Lennona, realizując go z częścią klasy. Rok później już wciągnęła całą klasę; kto nie grał, robił rekwizyty albo pomagał inaczej. Studia zaczęła od reżyserii, po czym przeniosła się na wydział aktorski, ale, jak widać, reżyseria wciąż ją interesuje. Studiując przygotowała z koleżanką Żanetą Małkowską nostalgiczny spektakl o Lwowie według powieści "Mercedes-Benz" Pawła Huelle. Dostały świetną recenzję...

"Bra bre bri bro bru" - śpiewa ustawiony w kole zespół. Wkrótce - próba.

Podchodzi Marek Pyś z niewielkim plakatem. Wykorzystano na nim starą pocztówkę z fotografią tego dworca; przed budynkiem dwóch Żydów. - To ja i Maciek Ferlak - śmieje się aktor.

Pani reżyser uzgadnia jeszcze jakieś szczegóły z dbającym o dźwięk i światło Jerzym Chudzikiewiczem, na co dzień pracownikiem Miejskiego Ośrodka Kultury i Rekreacji. Problem główny to sprzęt; dysponują jedynie dwoma wygodnymi mikro-portami, reszta grających ma zawieszone na szyi mikrofony bezprzewodowe, pożyczone po znajomości z rzeszowskiego sklepu, nomen omen, "Klezmer". Bez nich plenerowy spektakl, tu, na dworcu kolejki wąskotorowej, byłby niemożliwy. Wszystkiego i tak się dziś zrobić nie da, nie można bowiem zająć szyn, po których jutro musi przejechać kolejka. Już od 102 lat pokonuje 46 km między Przeworskiem a Dynowem, teraz będąc jedynie atrakcją turystyczną.

Próba pokazuje skalę przedsięwzięcia. To przecież kilkadziesiąt osób: grający wiodące postaci, grupy śpiewające i tańczące, nad czym czuwała, dojeżdżając z Rzeszowa, choreograf Laila Arifubina, a także grupa muzyków - z Dynowa, głównie z rodziny Dżułów, z zespołu "Promyki Krakowa", w którym Magda była przez lata, będąc uczennicą Szkoły Muzycznej im. M. Karłowicza w Nowej Hucie, do tego grający m.in. muzykę klezmerską rzeszowski zespół Membra Solo, który dołączył w dniu próby generalnej.

Trwa próba. Magda Miklasz usytuowana koło akustyka co jakiś czas zgłasza uwagi. - Wujku, musisz wyczuć, kiedy dzieciom dać znać... - Wszyscy wolniej i wyraźniej...- Monika, masz mikrofon? Nie - to musisz śpiewać do piersi karczmarza Mordki... Niestety, mikrofonów jest zbyt mało. To dodatkowa przeszkoda. Są i śmieszne sytuacje; wszystkich "ugotował" moment, gdy żona Tewjego, nie poczekawszy, aż on zdejmie koszulę, wylała nań wiadro wody. Oczywiście przerwa w spektaklu była konieczna - by przestano się śmiać i by aktor grający Tewjego mógł się przebrać.

Zobaczywszy próbę tym większej ochoty nabraliśmy z towarzyszącymi mi Małgorzatą i Leonem Pawlikami z Krakowa, kiedyś aktorami Teatru 38, na niedzielny spektakl. Aż wierzyć się nie chce, że powstał w trzy tygodnie.

- Jak się generalna posypała, to jutro wszystko będzie super - mówi Elżbieta Hadam, ucząca w LO, prywatnie żona Rebego.

- Pewnie jako ojciec Magdy nie jestem całkiem obiektywny, ale przecież zainteresowanie widzów i zaangażowanie niemal wszystkich dynowian - to są fakty. Przez te trzy tygodnie GS daje jedzenie dla studentów, jutro przywiezie kiełbasy i lody dla dzieci, piekarnia wydaje codziennie ileś tam bułek, jeden sklep się zaoferował, że będzie dawał młodzieży jedzenie na śniadanie, dom starców wydaje pięć obiadów dziennie, ludzie prywatnymi samochodami coś przewiozą, zakłady fryzjerskie zbierały włosy na pejsy, Spółdzielnia Inwalidów uszyła nam za darmo część strojów... A w domu mamy pięć rodzajów ciasta; panie z sąsiedztwa pieką i przynoszą, widząc u nas tłumy. To się już zaczęło przy "Śnie...", ale teraz, przy trzecim spektaklu, gdy już mieszkańcy przekonali się, że naprawdę efekt może być wspaniały, pomagają tym bardziej - mówi Janusz Miklasz. I dodaje: - Już zimą, gdy Magda przyjeżdża do domu, zaczynają się pytania: "Co wystawi tym razem?".

Niedziela. Do spektaklu przeszło godzina. Snuję się wśród występujących.

Dominik Piejko gra Perczyka; w "Śnie..." był Oberonem, wystąpił też w "Kocie w butach", studiuje w Białymstoku, skończył I rok. To następstwo spotkań z Magdą. - Mogłem zweryfikować to, czego już się nauczyłem - mówi. Pochodzi z Dynowa, czyli habel. - Trema...? - Jeszcze nie, ale powoli zaczynam czuć emocje. Mateusz Mikos, czyli krawiec Motl, absolwent LO w Dynowie, złożył dokumenty na studia wiedzy o teatrze na UJ, jeszcze nie wie, czy został przyjęty. Nie ukrywa, że za rok spróbuje walczyć o indeks PWST. - Denerwuję się, chciałbym, żeby dobrze wyszło... Agnieszka Karnas, też z Dynowa, gra Cejtl, jest po I roku socjologii na uniwersytecie w Rzeszowie. Też zaczęła od "Snu...". Jednak nie myślała o szkole teatralnej, bo, jak mówi, ma ciągoty dziennikarskie... I choć te występy traktuje jako przygodę, to, przyznaje, tremę ma co rok większą, bo coraz bardziej profesjonalnie są te spektakle przygotowywane, zatem zależy jej, by wypaść także lepiej... - Szkoda, że to już się kończy i trzeba wrócić do normalnego życia... Ewa Sikora, Jenta, swatka. Na co dzień nauczycielka w dynowskim przedszkolu. - Po raz drugi gram u Madzi, traktuję to jako dopełnienie pracy, sama w przedszkolu prowadzę zespoły teatralny i taneczny, zatem tu podglądam pewne rzeczy, to pomaga mi potem w pracy z dziećmi - mówi. - Madzia zna moją naturę, wie, że jestem gadatliwa, energiczna, zatem stwierdziła, że będę nadawała się do tej roli. Występowała na scenie od szkoły podstawowej - śpiewała, tańczyła, ale o aktorstwie nie myślała, wybrała ASP. - Nawet się dostałam, ale rodzice stwierdzili, że mi to chleba nie da, więc zostałam nauczycielem. Ale robię plakaty, maluję, współpracuję z agencją reklamową z Wrocławia, wciąż się dokształcam... Za rok znów chętnie wystąpię.

Nauczycielem jest też 30-letni Wojciech Tarnawski, uczy chemii w Warze, w okolicach Dynowa... W sztuce Szekspira był Tezeuszem, sam też z uczniami przygotowuje spektakle.

Anna Karnas we wrześniu zacznie naukę w dynowskim LO, to już jej trzeci spektakl, zaczynała jako elf w "Śnie...". Teraz gra Hodl, córkę Tewjego. - Co było najtrudniejsze? - Wczucie się w osobę, którą gram, bo ja jestem inna...

Wokół nas grono dziewcząt, rówieśnice Ani i młodsze, w spektaklu tańczą i śpiewają, większość występuje po raz drugi, trzeci. - Prawda to, że cały Dynów żyje tym spektaklem? - Tak, tak - wykrzykują. - i okolice. - Szkoda, że to już się kończy - rzuca z żalem któraś. - Co wam dało to doświadczenie?

- Jesteśmy bardziej otwarte na ludzi, bardziej śmiałe - mówi jedna. - / nauczyłyśmy się śpiewać- dodaje inna. Zgodnym chórem zapewniają, że za rok znowu wystąpią.

Wiesław Hadam, Rebe. Również występuje po raz trzeci, a przede wszystkim kolejny raz zrobił całą scenografię - drabinki, drewna, podłogi, okienka. Na co dzień pracownik firmy remontującej maszyny piekarnicze. Od 30 lat jest zapalonym wodniakiem, ma jacht na Solinie. - Właściwie sam wykonałem, kupiłem tylko skorupę... Lubi też rzeźbić w drzewie, jego meble stoją m.in. w małej galerii Miklaszów, bo przecież pani domu od lat maluje i wystawia.

- Magda od dawna myśli o teatrze w Dynowie, może by się udało zaadaptować jakiś stary obiekt, może nawet ten dawny skład węgla pracowników kolejki, który teraz jest domem Tewjego. Byle była scena, kawałek widowni - mówi Wiesław Hadam. I snuje z zapałem wizję, jakie meble można by stworzyć i widownię z lekkim spadem...

Spektakl coraz bliżej. Kątem oka dostrzegam, jak młodzi kopią się kolanem w pośladki. Skąd znają ten aktorski zwyczaj mający przynieść szczęście? - Pan Maciek nam powiedział...

Maciej Ferlak przechadza się samotnie, skupiony. - Trema? - zagaduję. - Tak. Sam się dziwię, po tylu latach, tylu rolach. Cóż, mam świadomość, że spektakl jest niedomknięty, że powstawał w warunkach nietypowych, że technicznie może nas coś zaskoczyć... Jednak też wiem, że jako zawodowiec ja dupy dać nie mogę...- mówi.

Do roli Tewjego Mleczarza namówił go Marek Pyś; znają się z Teatru 38, w jednym roku zdali egzaminy eksternistyczne, od lat wiele wspólnie pracują. Żonę Tewjego, Goudę, też gra zawodowa aktorka. - Zawodowa od dwóch tygodni - śmieje się Żaneta Małkowska, która we wrześniu zacznie pracę w lalkowym Teatrze Pinokio w rodzinnej Łodzi. Jest koleżanką z roku Magdy, w "Śnie..." była Tytanią. - Wspaniale się tu czuję, to cudowna przygoda i możliwość zrobienia czegoś z ludźmi, którzy teatrem nie zajmują się na co dzień. Niektórzy - świetni, pod wpływem pracy nad rolą wnosili niesamowite świeże emocje. To było widać w ich oczach, aż chciałoby się wydrzeć im trochę dla siebie - dodaje. - Za rok też przyjadę.

Józef Drabik, Skrzypek-narrator, w Dynowie mieszka od 42 lat, jest na emeryturze, uczył rosyjskiego w liceum. U Magdy gra po raz pierwszy, ale od lat występuje w dynowskim teatrze amatorskim, liczącym około 100 lat. Raz, dwa razy w roku daje przedstawienia. Także w Przeworsku, w Rzeszowie... Wszystko to opisze w pracy magisterskiej Magda Miklasz. - Wielu z młodych pewnie też trafi do tego teatru - mówi pan Józef, chwaląc zaangażowanie i pani reżyser, i innych młodych teatralnych zapaleńców.

Dochodzi 20.30. Do Janusza Miklasza podbiega dziewczynka z grupy tanecznej. - Można się jeszcze wysikać? - pyta przejęta.

- Oni wszyscy już będą patrzeć na teatr z innej perspektywy, już złapali bakcyla.

Tłum gęstnieje, młodzi wspięli się nawet na dachy wagoników stojących na peronie. Ilu jest widzów, skoro półtora tysiąca miejsc siedzących - na ławkach, na wyłożonych folią drewnianych paletach, już zajęto, a mrowie ludzi stoi?

Jest 20.45. - Czy Tewje ma mikroport? Czy Lejzor ma mikrofon? - słychać głos pani reżyser. Ubrana na czarno, w meloniku, przypomina o wyłączeniu telefonów komórkowych i życzy przyjemnego oglądania.

Brawa.

Wychodzi Skrzypek-narrator: "Rosjanie, Ukraińcy, Żydzi mieszkali w Anatewce od zawsze... Razem żyli, razem pracowali, tylko umierać chodzili każdy na swój cmentarz...".

Idzie korowód śpiewając song "Tradycja".

Pani reżyser ze skrzypcami już siedzi na dachu domu Tewjego i gra znany muzyczny temat.

Zza domu wyłania się Tewje, ciągnąc wóz. Niestety, mikroport nie działa! Aktor wytężając głos śpiewa "Gdybym był bogaczem" - co dociera tylko do tych, którzy są blisko... Jednak i tak rozlegają się wielkie brawa. Będą powtarzać się tego wieczoru jeszcze wiele razy. Widzowie reagują na każdą puentę, każdy celny dialog. Bo jak nie klaskać, gdy pada takie zdanie, jak na przykład "Mężczyzna ma prawo do kaca". Jak nie bić braw po świetnym dialogu Tewjego i Lejzora, po ładnej zbiorowej scenie wesela...?

Koniec. Owacja na stojąco. Trochę trwa, zanim pani reżyser uda się zejść z dachu. Dziękuje tym, którzy pomogli, którzy pracowali, w tym autorce scenografii i kostiumów, z których wiele sama uszyła, Ewie Woźniak. Ona też opracowała scenografię do Szekspira.

- I wielkie brawa dla wujka Marka - pani reżyser pamięta, że to od niego się zaczęło.

Pojawia się z podziękowaniami i burmistrz - Anna Kowalska.

- To była uczta duchowa...

Znów kręcę się wśród aktorów. Chawa, Justyna Pinczer, też wystąpiła po raz trzeci. - To dla mnie coś wspaniałego, że mam możliwość pracy z profesjonalnymi aktorami i ludźmi, którzy studiują w uczelni białostockiej, do której kiedyś chciałabym chodzić. Na razie czeka na mnie liceum.

- Co było dla ciebie największą trudnością?

- Wczucie się w sytuację Chawy, która z miłości dla Fiedki wyrzekła się wiary, rodziny, ojca, którego bardzo kochała...

- Gdybyś była na miejscu Chawy, co byś zrobiła?

- To samo, poszłabym za ukochanym.

- Za rok znów zagrasz?

- Oczywiście, chodząc przez rok do szkoły, głównie czekam na ten miesiąc, kiedy z przyjaciółmi znów coś stworzymy...

- I niech mi ktoś powie, że ludzie nie potrzebują teatru, przecież mogliby oglądać seriale w telewizji; to pokazuje, jaka jest potrzeba żywego słowa - mówi Janus/. Miklasz, wciąż w kostiumie karczmarza. - / nie jest to jakaś chałtura, ktoś przyjechał, wystąpił, skosił kasę. Tu ludzie widzą, jak się pracuje przez trzy tygodnie. Jak Magda robiła spektakl dyplomowy w rzeszowskiej Masce, to dwa autokary z Dynowa pojechały.

Marek Pyś już pozbył się stroju Lejzora; szczęśliwy, ale i markotny. -Ale jestem w plecy - mówi gorzko. Z pobieżnych wyliczeń wynika, że dopłacił do tego spektaklu jakieś dwa tysiące złotych... Bo też raptem tyle dostali jako dotację z Urzędu Marszałkowskiego z Rzeszowa! Na spektakl z udziałem po nad 50 wykonawców, przygotowywany od 1 lipca, na który w liczącym 6,2 tys. mieszkańców Dynowie (naprawdę mniej, wielu wyjechało za pracą, przede wszystkim do Norwegii) przyszło dwa tysiące osób.

Wtorek. Wizyta u pani burmistrz. Tak, wie, że realizatorzy "Skrzypka na dachu" mają kłopoty finansowe. Obiecała już pomoc w ramach skromnych możliwości. Może za rok miasto będzie hojniejsze... Trzeba to organizacyjnie inaczej przygotowywać, już w preliminarzu zapewnić środki. W tym roku miasto zapewniło młodym aktorom noclegi, opłaciło realizatora dźwięku, pomogło w transporcie...

Anna Kowalska potwierdza, że Dynów żyje tymi spektaklami. Sama podchodziła sceptycznie, zanim nie zobaczyła "Snu...".

- Okazuje się, że jeśli ktoś podchodzi nie tylko z kośćmi, ale i z duszą do sprawy, to są efekty. To przykład na to, że w takich małych środowiskach można coś zrobić.

Pani burmistrz mówi też, że wkrótce ma ruszyć budowa blisko Sanu ośrodka rekreacyjno-sportowego, w tym małego amfiteatru, wszak rozwój turystyki to szansa dla miasta, stąd sięga ono coraz odważniej po środki unijne, na złożonych pięć dużych wniosków cztery zostały przyjęte.

Pora opuszczać położony ok. 40 km na południe od Rzeszowa Dynów. Jeszcze tylko wizyta w liczącym 85 lat domu rodzinnym Magdy Miklasz. Jest jeszcze parę osób, ale jej już nie nu. Wczoraj pojechała z koleżankami ze szkoły muzycznej do Włoch, by grać na ulicy w kwartecie smyczkowym.

- Trzy dni mam w plecy, bo normalnie to od rana do wieczora siedzę i maluję - mówi Jolanta Pyś-Miklasz; właśnie przygotowuje wystawę na tegoroczny bieszczadzki festiwal "Bieszczadzkie Anioły". Oglądamy zdjęcia z poprzednich spektakli... - To Magda jako Puk w ..Śnie"... - mówi mama.

- Magda ma 23 lata, zatem wszystko przed nią. To jest szalona niewiasta - dodaje tata. -Zawsze marzyła, by tu zrobić jakąś inscenizację, bo choć do matury mieszkała w Krakowie, to bywała w Dynowie u prababci Wiktorii...

Pakuje się też Włodzimierz Pawelec, student animacji UMCS w Lublinie. - Ściągnęły mnie Magda z Ewą, poszukując ludzi, którzy zechcą pomóc w sprawach organizacyjnych. I zobaczyłem wręcz modelowe działanie animacyjne, oparte o zasady dobrowolności, pobudzania możliwości, uczestnictwa...

Wszystko to dokumentował od strony teoretycznej. Za rok na pewno tu wróci.

To na pewno się spotkamy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji