Artykuły

Zagubiony elf ale odnaleziona marionetka

"Zagubiony elf" to adaptacja sceniczna baśni Andersena "Calineczka" dokonana przez Kazimie­rę Jeżewską.

Któż z nas jego baśni nie czytał, kogo ich głębia my­śli, ich piękno nie czarowa­ło?

Poetycki czar baśni andersenowskich zwyciężył wszy­stkie granice, znają i czytają je ludzie w najdalszych za­kątkach świata.

Poety nie wsławiły jego wiersze, ani powieści, ni dramaty, do których przywiązywał tak wielka wagę, a które poszły w zapomnienie. Wsławiły go baś­nie, przyjęte początkowo ostrą [krytyką. Nawet najbliżsi odra­dzali mu pisanie tych "niepoważnych" utworów.

- Na nic rady przyjacielskie - pisać będzie Andersen w swych wspomnieniach - żyłem i obracałem się w kręgu baśni, których tyle nasłuchałem się w dzieciństwie i w czasie moich wędrówek po naszych wyspach; nie mogłem się od nich oderwać, nie mogłem się oprzeć wspomnieniom dzieciństwa.

Baśnie Andersena nie znają granic wieku czytelnika. Prostota, wdzięk formy i treści przemawiają równie sil­nie do zasłuchanego w nie małego szkraba jak i do si­wiejącego ojca, który mu je czyta.

Dorosłemu tylko czytelnikowi daje autor poza tym głębię myśli wplecioną mię­dzy wiersze.

Ot taki drobny przykład właśnie z "Calineczki". Mysz polna mówiła (o krecie), że jest bogaty i uczony...; był rzeczywiście uczony, ale nie znosił słońca i mówił, że piękne kwiaty są brzydkie, bo ich nigdy nie widział.

Tyle o uroku andersenowskich pieścidełek.

Z kolei nasuwa się pyta­nie: co z Andersena zostało w adaptacji K. Jeżewskiej, co z jego czaru potrafiła wydobyć Olga Totwen?

Na pierwsze odpowiedź wydaje się łatwiejsza: w zasa­dzie tylko bardzo ogólna treść, nie zostało natomiast nic z jego finezji. Wydaje mi się, iż rozumiem intencję adaptacji - opracować tekst dla najmłodszych dzieci. Nie liczyła się zapewne autorka przeróbki, iż na premierze świecić będą w sali łysiny starszych panów, że wiele będzie wprawdzie zawsze mło­dych (choć nie w przedszkolnym już wieku), pań, ba, że nawet świat nauki reprezentowany będzie przez z zainteresowaniem obserwujących widowisko prof. prof. Czernego, Borowskiego i innych, a teatr "widocznego aktora" przez dyr. Żuchniewskiego i całą grupę aktorów.

Głębszej analizy całego spektaklu wymaga odpowiedź na pytanie drugie.

Najpierw może więc podsumujemy sobie rzeczy bezsporne. Do takich będzie należało stwierdzenie, że spektakl jako całość ogólnie się podobał. Z uznaniem oklaskiwała bardzo różnowieczna widownia przekazywana za pośrednictwem lalek grę posz­czególnych aktorów.

Na uznanie zasłużyła ZOFIA KUCZYŃSKA (Myszka polna), na uznanie tym większe, iż z pacynką (lalka rękawiczkowa) nie­wiele miała dotychczas do czy­nienia. Jej myszka była chwi­lami naprawdą urocza, np. wtedy, gdy zarzuciwszy na ramiona kolorowa chustkę, krząta się jeszcze przed wyjściem po swej norce.

Dobrym, ciekawym, ruchem obdarzył Ropuchę ZDZISŁAW BOROWIAK (prócz obrazu pier­wszego, gdzie Ropucha przypo­mina ruchem kota). Dzielnie mu sekundowała młoda adeptka ak­torskiego zawodu, grająca Szerokogębusia. Kret miał również kilka doskonałych scen, choć w całości był zbyt może na "kułaka" upozowany. Na podkreś­lenie zasługuje to, iż wymienie­ni tu aktorzy nie tylko w ru­chu stworzyli ciekawe postacie, ale i na ogół dobrze operowali słowem. Tu jednak nasuwa mi się pewna uwaga. Głos aktora lalkowej sceny tłumiony deko­racjami i parawanem trafia do ucha widza, mimo największych starań, zniekształcony. Gorzej - wysiłek głosowy aktora teatru lalkowego nabawia go często po­ważnych schorzeń strun głoso­wych.

A może by temu zaradziło zainstalowanie za parawa­nem podscenia mikrofonów? Jak już powiedziałem, nie mam zastrzeżeń do "głosu" wymienionych poprzednio aktorów. Wszyscy oni grali przy pomocy pacynek, dając "swoim" lalkom ,,swój" głos. Nie­stety nie można tego samego powiedzieć o "współpracy" między głosem jednego aktora, a ruchem poruszającego marionetką drugiego. Tu były częste rozbieżności w interpretacji.

Tyle o poszczególnych po­staciach.

- A gdzie uwagi o Calineczce? - pytacie. Chwilę cier­pliwości i o niej będę mówił. Przedtem jeszcze kilka uwag ogólnych. Na całość widowis­ka składa się wiele kilkuminutowych scen. Ich na ogół dość ograniczona akcja daje w sumie wrażenie oglądania książki z obrazkami. (Tylko zbyt wiele cierpliwości wymaga oczekiwanie na każdy następny rozdział książki o Calineczce).

I teraz spróbujmy odpowiedzieć sobie na drugie z posta­wionych na początku pytań. Co z czaru andersenowskiej baśni potrafiła wydobyć Olga Totwen?

Wydaje mi się, iż wyrażę tu opinię wszystkich obec­nych na premierze, gdy po­wiem, że wiele. Więcej niż by się tego można było spodzie­wać po tekście.

Zadecydowała zaś o tym marionetka, której tajemnic doskonałym znawcą jest Olga Totwen. Dobrze się więc sta­ło, że gdański Teatr Lalkowy odzyskując dla swej pracy Olgę Totwen odzyskał mario­netkę.

I nareszcie pora, by słów parę poświęcić Calineczce, któ­rą obdarzyła życiem Eugenia Hołuj.

W Calineczce dopiero odnalazł się Andersen. Jej ruch był tak pełen wdzięku, tak przekonywał (szczególnie w tańcu), iż laleczka zdobyła pełną sympatię publiczności. Na zakończenie w telegraficznym skrócie o scenografii. Lalki bardzo dobre, głę­bia poszczególnych scen in­teresująca, lecz dlaczego oprawiona w ramki nawet dla mieszczańskiego świat­ka Andersenowi współczesnego zbyt cukierkowa?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji