Artykuły

Czarna Maska w Moskwie i Leningradzie

Kiedy przed wyjazdem z "Czarną maską'' do Moskwy i Lenin­gradu przypomniałem tournee Opery Poznańskiej do Związku Ra­dzieckiego na przełomie lat 1952/1953 - to nie chodziło mi o snu­cie łatwych analogii, takie bowiem nie istnieją. Chodziło raczej o podkreślenie tego, że trzeba było aż trzydziestu sześciu lat, by podobne wydarzenie mogło się powtórzyć.

Wszystko właściwie zaczęło się od nowa - w zgoła odmiennych warunkach i na zupełnie innych zasadach. Wtedy było to przedsięwzięcie niemal na szczeblu państwowym, bardzo spektakularne, angażujące wiele sił i środków, nosiło pięt­no oficjalności, co oczywiście nie pomniejszało jego rangi artystycznej. Wtedy nasz teatr wiózł do Związku Radzieckiego aż cztery utwory, samą klasykę, uświęconą bogatą tradycją wyko­nawczą, każdy z tytułów bro­nił się sam, głęboko bowiem za­padł w świadomości melomanów - "Halka", "Straszny dwór", "Bunt żaków", no i oczywiście ukłon w stronę gospodarzy: "Borys Godunow".

W tej sytuacji tegoroczne kwietniowe tournee Teatru Wiel­kiego im. Stanisława Moniuszki nie było podążaniem utartymi szlakami, z wielu zresztą powo­dów, ale z dwu przede wszyst­kim. Po pierwsze ze względu na publiczność obu radzieckich metropolii: bezgranicznie zako­chaną w operze, ale tej trady­cyjnej, przede wszystkim roman­tycznej i narodowej, z miłością przyjmującą popisy ulubionych śpiewaków, publicznością jednak dość konserwatywną i przez to - jak to określił jeden z czo­łowych krytyków muzycznych Leningradu, Michaił Bialik - nieco leniwą, niezbyt podatną na operowe nowinki. Po drugie więc zaproponowanie tej widowni właśnie "Czarnej maski" Krzysz­tofa Pendereckiego łączyło się z pewnym ryzykiem niezrozumie­nia, a co za tym idzie - od­rzucenia. Nie rozwodząc się bo­wiem szeroko na ten temat, "Czarna maska'' Pendereckiego ma z dawną operą tyle wspól­nego co "Operetka" Gombrowi­cza z dawnym teatrem rozrywko­wym - elementy niby te same, ale ustawione w innym porząd­ku, przewrotnie i szyderczo.

Jasnym punktem stało się właściwie tylko to, co w ramach radzieckiej przebu­dowy bardzo silnie objawiło się w sferze kultury odblokowaniem świadomości na nowe impulsy płynące ze świata. Przykłady te­go widziałem na własne oczy. Najpierw kilometrowe kolejki przed moskiewskim Muzeum im. Puszkina, gdzie wystawiano pierwszą w Związku Radzieckim ekspozycję prac Salvadora Dali. A w leningradzkim Ermitażu, tuż obok własnej galerii impresjo­nistów, zupełnie oszołamiającej ustawiono drugą, amerykańską, wypożyczoną z nowojorskiego Metropolitan Museum oraz z Museum of Art Institute z Chica­go. Tytuł wystawy bardzo obie­cujący - "Od Delacroix do Matisse'a" - więc przyciąga tłu­my, choć z tej okazji tradycyj­ną cenę wstępu do Ermitażu 50 kopiejek podwyższono do półtora rubla.

Tak więc, wracając do począt­ku tej myśli, atmosfera otwarcia na świat stała się głównym sprzymierzeńcem i "Czarnej mas­ki" i poznańskiego Teatru Wiel­kiego. Chodziło tylko o dobrą informację, by wieść o wystę­pach poznaniaków dotarła do tych, którzy by chcieli obejrzeć "Czarną maskę". Niestety, używa­jąc określenia Michaiła Bialika, również moskiewskie środki ma­sowej informacji okazały się dość leniwe: ani słowa w prasie, na­wet w rubryce "Teatry" nie by­ło zwyczajowej informacji, do­piero po pierwszym moskiews­kim występie telewizja pokazała fragment przedstawienia (scenę ze Śmiercią) oraz wywiady z Krzysztofem Pendereckim i Mie­czysławem Dondajewskim.

Były jeszcze inne niepokoje. Otóż na konferencji prasowej (20 kwietnia), poświęconej Festiwa­lowi Muzyki Polskiej w Związku Radzieckim (występy Tea­tru Wielkiego stanowiły kulmi­nację tego wydarzenia!) zapytał ktoś niewinnie i niby od niech­cenia, czy wystawianie oper w języku oryginału to stały zwy­czaj poznańskiego teatru. Wy­drukowany przez gospodarzy program przedstawienia in­formował co prawda, że "ispołniajetsja na niemieckom jazykie", zrezygnowano jednak z tłumaczenia tekstu całego libret­ta, dając tylko krótkie stresz­czenie sztuki. Zrodziła się oba­wa o to, czy publiczność zdo­ła przekroczyć barierę języka i czy problematyki zagrożenia, której dotyczy "Czarna maska" widzowie nie przeniosą w sferę języka, skoro właśnie język niemiecki był tu kiedyś językiem zwiastującym śmierć. Albo taka sprawa. W związku z wyłączeniem Teatru Bolszoj na dłuższy czas do remontu, Teatr Wielki im. Stanisława Mo­niuszki występował gościnnie w Akademickim Teatrze Operet­ki. Scena szacowna, z tradycja­mi, sięgającymi prapremiery drugiej wersji "Borysa Goduno­wa", ale w ostatnich latach wystawiano tu tylko operetki. Konkretnie: nasz teatr wkro­czył na scenę po "Zemście nie­toperza", a po nim była "Wiel­ka księżna Gerolstein". Czy zatem wobec braku informacji prasowej tytuł "Czarna maska" nie zostanie przez część publiczności odniesiony do operetko­wej maski balowej?

Otóż pierwsza obawa o sko­jarzenie języka niemieckiego ze znakiem zagłady na szczęście nie spełniła się, a ta druga - o odczytanie "Czarnej maski" jako posłańca ze świata lekkiej muzy - dała o sobie znać tyl­ko po części.

I teraz już konkretnie - jak w Moskwie i Lenin­gradzie odebrano słynne polskie przedstawienie? Mimo różnych obaw - frekwencja za­wsze była znakomita, choć sale duże, znacznie większe niż po­znańska w Moskwie 1500, nato­miast w Leningradzie jeszcze więcej, 1800 miejsc. Najbardziej nerwowe przedstawienie odbyło się na wstępie, bo choć sala na­bita, ludzie stali pod ścianami, to przecież nie było wątpliwości, iż część z nich przyszła tu ra­czej na coś innego, kilkanaście osób dyskretnie i po cichu, po­liczywszy swoje możliwości, da­ło drapaka. Owacje jednak by­ły długie, dziesięć minut, głoś­ne i burzliwe, a jednak nasi ar­tyści nie mieli pełnej satysfa­kcji, szczególnie Ewa Werka, witana na końcu z entuzjaz­mem, dzięki swojej szczególnej wrażliwości nie odczuła pełnego zadowolenia.

Dopiero drugie moskiewskie przedstawienie sprawiło wra­żenie pełnej akceptacji wido­wni. Ale bo też widownia była już całkiem inna, zadziałała bo­wiem autoreklama przedstawie­nia (czyli tak zwana poczta pantoflowa), doszła informacja telewizyjna, swoje zrobił han­del biletami przed teatrem, dzię­ki czemu przeszły one, po nie­co wyższej cenie, w ręce tych, którzy chcieli koniecznie zoba­czyć najnowsze dzieło Pendereckiego.

Wierzyłem głęboko w to, że w Leningradzie będzie jeszcze lepiej, bo wierzyłem w genius loci tego miasta, nazywanego często metropolią radzieckiej kultury. Tu zresztą świetnie spisała się prasa i radio, poja­wiły się ogromne afisze z licz­nymi zdjęciami. No i samo miej­sce występów było jakby dla "Czarnej maski" wymarzone - Wielka Sala Teatru Studia Operowego Leningradzkiego Kon­serwatorium, działająca samo­dzielnie od roku 1923 jako pla­cówka o tradycjach nowator­skich, awangardowych. A tuż po drugiej stronie placu Teatralnego, będącego sercem kulturalnego Leningradu - słynny Teatr Opery i Baletu im. Kirowa, druga scena operowa Związku Radzieckiego. W te okolice przychodzi najlepsza leningradzka publiczność. I wie po co przychodzi.

Sala Teatru Studia mieści się w szacownym gmachu z I po­łowy ubiegłego wieku, jest jed­nak urządzona nowocześnie. Bez­błędna akustyka - no i te 1800 miejsc, zajętych niemal w ca­łości; tylko część drugiego bal­konu wyłączono ze sprzedaży, tu bowiem śpiewał nasz chór, mając na podglądzie telewizyjnym dyrektora Dondajewskiego.

Oba przedstawienia leningradzkie były wspaniałe, choć znów tak jak w Moskwie - drugie o pięć stopni entuzjazmu intensywniejsze od pierwszego. Widzowie wiwatowali na cześć kompozytora, poprzez gromkie brawa dla dyrektora Dondajew­skiego wyrażali swój podziw dla orkiestry i chóru. A gdy na końcu wydawało się, że aplauz osiągnął apogeum, na scenie po­jawiła się Ewa Werka i Ale­ksander Burandt - i wiwaty przerodziły się w istny tumult, który był niczym innym, jak tylko mieszaniną radości i po­dziwu. Tu nasi artyści dostą­pili szczęścia. Zaś następnego dnia była recenzja w "Wieczernim Leningradzie", wspomnia­ny Michaił Bialik już w sa­mym tytule postawił kropkę nad i: "Teatr fantastycznej mu­zykalności". Zakończenie recen­zji było równie dobitne: "Teatr poznański przywiózł nam tylko jedną operę. Jeśli jednak przy­jedzie ponownie, niech się nie lęka przywieźć większego re­pertuaru, zdobył bowiem nasze pełne uznanie i zaufanie". Ko­mentarze zbyteczne.

Po leningradzkich występach zgłosił się dyrektor teatru "z naprzeciwka" - Teatru Opery i Baletu im. Kirowa z zaprosze­niem dla Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki na przy­szłe sezony, z innymi oczywi­ście pozycjami repertuaru. To bardzo zachęcające i bardzo realne, choć oficjalnie Leningrad współpracuje z Gdańskiem, a Poznań z Charkowem. Nic je­dnak nie stoi na przeszkodzie, by nasz Teatr Wielki mógł do­trzeć na sceny operowe i Char­kowa i Leningradu. To przecież wielki teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji