Wieczór kawalerski
"Dobry wieczór kawalerski" Agaty Truskolaskiej w reż. Jerzego Bończaka. Recenzja Gazety Studenckiej
Zbliża się ślub Młodego. Alu - stylowy gej, Wołek - pantoflarz i Kukuł - ornitolog samotnik przychodzą na wieczór kawalerski. Gdy zaproszona striptizerka o imieniu Miki okazuje się striptizerem chętnym do podzielenia się wrażeniami z wieczorów panieńskich, męskie plotkowanie zaczyna się na dobre. Opróżniane stopniowo butelki wódki walają się po podłodze, ruchy panów stają się coraz mniej skoordynowane, a wygłaszane przez nich mądrości na tematy damsko-męskie coraz mniej cenzuralne.
Spektakl śmieszy. Aktorzy grają poprawnie, żarty tylko chwilami przekraczają granice dobrego smaku, a całość jest, używając dawnego określenia, "dobrze skrojona" - bez ambicji intelektualnych, bez polotu, ale też bez większych wpadek (no, może z wyjątkiem piosenek pojawiających się ni stąd, ni zowąd). Zamierzeniem twórców było, jak przypuszczam, "odczarowanie" teatru kojarzącego się przeciętnemu Kowalskiemu z przysypianiem na wierszowanej tragedii sprzed kilkuset lat - nieprzypadkowo w piosence, którą serwuje się widzom w oczekiwaniu na rozpoczęcie przedstawienia, padają słowa: Nie bój Karol się teatru. Cel został osiągnięty - ci, którzy dotychczas teatru się bali, z pewnością przestaną, bo "Dobry wieczór kawalerski" teatr oswaja. A że zbliża go przy tym do sitcomu i stawia w jednym rzędzie z prostymi rozrywkami, które istnieją wyłącznie po to, by odprężać nas po ciężkim tygodniu pracy? Obawiam się, że Karolowi, który bał się teatru, nie będzie to przeszkadzać.