Artykuły

Beczka prochu jest w nas

Z Grażyną Kanią, reżyserką Beczki prochu — sztuki współczesnego macedońskiego pisarza rozmawia Alina Kietrys.

Pracuje pani jako reżyser w nie­mieckich teatrach, czy dlatego, że udało się pani dostać stypendium do tego kraju?

— To było inaczej. Najpierw była myśl, by studiować reżyserię w Niem­czech, w centrum europejskiej kultury teatralnej, a dopiero potem się okaza­ło, że mogę sobie finansowo z tym poradzić. Zdecydowałam się studio­wać reżyserię w Niemczech nie mając ani grosza przy duszy. W czasie stu­diów dobrze sobie radziłam, także z językiem. Zaczęłam się więc starać o stypendium naukowe. Dostałam je i mogłam spokojnie kończyć studia.

Jest pani absolwentką Wydziału Aktorskiego w łódzkiej „Filmówce”. Nie próbowała pani swoich sił jako aktorka?

— Miałam propozycje mniejszych ról w trakcie studiów, także w Teatrze im. Jaracza w Łodzi, ale nie czułam się dobrze w tym zawodzie. Zawsze do premiery interesowały mnie próby, budowanie roli, za to po premierze miałam problem z „powtarzalnością” swojej roli. To był mój wewnętrzny ak­torski problem. Bałam się, czy uda mi się uzyskać na każdym spektaklu „świeżość roli”. Postanowiłam zająć się analizą tekstu, podłożem histo­rycznym i tak zaczęły się zmagania z reżyserią.

Czy ma pani jakieś rodzinne tra­dycje teatralne?

— Absolutnie nie. Nawet do tej pory wszyscy się dziwią, że z tego można żyć. Chodziłam na zajęcia baletowe w studium baletowym w Gliwicach, bawiłam się na zajęciach z pantomi­my. Bardzo szybko jednak wiedzia­łam, że nie mam czego szukać w tań­cu. Zdecydowałam się na aktorstwo, a potem dopiero reżyserię. Lubię pracować z zespołem, lubię patrzeć jak się coś rodzi od pierwszych, nieporadnych kroków, po pre­mierowy finał. Trzeba być wielkim dy­plomatą, by ze wszystkimi „składowy­mi” teatru sobie poradzić. Jeszcze tej dyplomacji się uczę. Dla każdego trzeba mieć czas i spokojne nerwy. Z tym ostatnim bywa czasami różnie, ale się staram.

Mówi pani, że Niemcy są teatral­ną stolicą Europy.

— Dla mnie tak. Wszystkie najważ­niejsze spektakle ze świata widziałam w Berlinie: te z Francji, Anglii, Austrii, Rosji, ze Skandynawii, o których mówiła kulturalna Europa, ale również i te z Kanady, Japonii, Brazylii. Na Berliner Festspielen można zobaczyć wszystko, co najcenniejsze, także Operę Pekińską, przedstawienia Petera Brooka. Kiedy się jest w Berlinie, ma się dzisiaj teatr światowy na wy­ciągnięcie ręki. To jest fascynujące.

Czy właśnie w Berlinie znalazł panią dyrektor Teatru Wybrzeże Maciej Nowak?

— To ja go zaprosiłam. Zastanawia­łam się, czy wrócić do Polski na stałe. Ale to zależało od propozycji arty­stycznych. Od trzech lat reżyseruję w teatrach niemieckich, m.in. w Berli­nie w Teatrze Maksyma Gorkiego i w Niemieckim Teatrze Narodowym w Weimarze. Ale nie chciałam zrywać kontaktów teatralnych z Polską. Na moim roku reżyserii w Niemczech by­ło bardzo niewiele osób, które chciały wracać do swoich krajów, do swoich korzeni. Uważały, że w Niemczech są możliwości i pieniądze. Ja chciałam znaleźć swoją szansę w Polsce, więc zaprosiłam dyrektora Macieja Nowaka. Słyszałam, że jest bardzo liberalny, otwarty na nowości: Przyjechał do Berlina, zobaczył moje przedstawie­nia w Berlinie i Weimarze i zaprosił mnie do współpracy. Jestem mu bar­dzo wdzięczna.

Tekst Dejana Dukovskiego Beczka prochu wymyślił dyrektor Nowak, czy też to pani zapropono­wała tę sztukę?

— Zaproponowałam mu kilka te­kstów, w tym Beczkę prochu. Ła­twość polegała na tym, że ten tekst był już przetłumaczony na język pol­ski przez Dorotę Janovankę Cirlić. I była to sztuka nieznana w Polsce. Szukaliśmy prapremiery. Więc Becz­ka prochu była wspólną decyzją.

Ta sztuka opowiada kilka drama­tycznych i tragicznych epizodów z życia tzw. zwykłych ludzi. Występu­je w niej 23 bohaterów.

— Zdecydowałam się, by w tym spektaklu grało siedmioro aktorów: Małgorzata Brajner, Anna Kociarz, Mirosław Baka, Grzegorz Gzyl, Maciej Konopiński, Florian Staniewski, Dariusz Szymaniak. W moim przedstawieniu nie chodzi o konflikty indywidualne, jednostkowe, ale o typowe zachowania, typowe sytuacje. A więc moi aktorzy grają określone typy. Bywają tragiczni, bo z katów stają się ofiarami. Szukamy tego, co może łączyć bohaterów. W tej sztuce jest niezwykła bezpośredniość zachowań i wnikliwość obserwacji. A przy tym prosty i oszczędny język, który z jednej strony jest językiem ulicy, a z drugiej — artystycznym, literackim. Nie to co jest powiedziane jest ważne, ale to, co jest między słowami, nabiera dodatkowego ciężaru gatunkowego.

Konflikt bałkański bywa trudny do zrozumienia dla Niemca, Francuza, Polaka. To właśnie ta bałkańska beczka prochu. Jak pani poradziła sobie z otoczką polityczno-kulturowo-religijną?

— Autor — Dejan Dukovski — odżegnuje się od wojny bałkańskiej, nie ma tematów narodowościowych, religijnych czy etnicznych. To uniwersalna opowieść o ludziach, którzy mogą mieszkać w różnych częściach świata, wszędzie tam, gdzie nie dają sobie rady z systemem, w którym żyją. I nieważne, czy to kapitalizm, komunizm, czy też po prostu otaczające człowieka bezpra­wie. Oni wszyscy kręcą się jak pies za swoim ogonem. Sytuacja jest bez wyjścia, dochodzi do przemocy. Agresję, brutalność barbarzyństwo na pewno podpowiada ekstremalna sytuacja sta­nu wojny, bo wtedy ludzie mają wrażliwość doprowadzoną do ostatnich granic. Ale i w czas pokoju zdarza się, że ludzie na dzień walczą „na noże”. Coś ich ku temu pcha… i wcale nie jest to wojna.

W Teatrze Wybrzeże pracuje pani ponownie z Vinzenzem Gerltlerem, swoim scenografem.

— Zrealizowaliśmy wspólnie sztukę Odona von Horvatha Don Juan powraca z wojny w Nationaltheater w Weimarze. Dyrektor Nowak był zainteresowany tym, żebym przyjechała ze swoim sceno­grafem, ponieważ bardzo mu się podobał nasz wspólny spektakl.

Czy praca w naszym teatrze jest dla pani jako reżysera i dla scenografa egzotyką? 

— Trochę tak. Ze swego doświadczenia aktorskiego zupełnie inaczej wspominam pracę w polskim teatrze. Dla nas obojga jest to egzotyka, bo mamy do wykonania inne zadania.

Czy w Niemczech na kulturę, na teatr jest więcej pieniędzy?

— Są sposoby, by uniknąć problemów finansowych także w polskim teatrze. Nie musi być wszystko ze złota i diamen­tów. W niemieckich teatrach, zwłaszcza w Berlinie, są duże dziury w budżecie. Berliński parlament chce pozamykać niektóre teatry, bo brakuje obecnie 30 mln marek. A więc jest to problem nieba­gatelny. Ale myślę, że w Teatrze Wybrzeże ważne jest zaangażowanie i chęć zrobienia przedstawienia jak najlepiej ze środków, które są dostępne. To bardzo ciekawe doświadczenie i dla mnie, dla scenografa.

Za chwilę wybuch?

W scenie Ostatni autobus Andrej, który denerwuje się na kierowcę, mówi: „Pije kawę. Pieprzona nacja, kurwa mać. Pieprzony kraj. Ciągle muszę na coś czekać. Wszyscy piją kawę. Piją kawę, a moje najlepsze lata szlag trafia. A jego gówno to obchodzi. Gdybym ja się spóźnił, zaczekałby na mnie? Prędzej mi kutas wyrośnie. Za takie gówno nie będę płacił. A kto mnie sprawdzi? Naskoczyć mi mogą. Pieprzę to”.

Sztuka Dejana Dukovskiego Beczka prochu na pewno zaszokuje nie tylko purystów językowych. O czym jest ten tekst? O obcości, o braku akceptacji, o tym że ofiara może za chwilę stać się katem, a człowiek nieakceptowany, zaszczuty może popełnić dosłownie każde — nawet największe — świństwo. Kiedy dominuje „biologiczna walka” trzeba być zwierzęciem wśród zwierząt, trzeba być kameleonem, który zmienia skórę. Dukovski pokazuje straszny, obojętny świat, w którym „topiel nicości” wciąga automatycznie. U Dukovskiego nie ma podziałów na dobro i zło. Człowiek upodlony nie ma wyboru.

To wstrząsająca, rozpisana na obrazy sztuka. Macedoński pisarz artykułuje brutalną przemoc. Świat terroru obezwładnia.

Prapremiera Beczki prochu odbyła się w Skopje w 1993 roku w Teatrze Narodowym. Potem była grana w Belgradzie, a od 1996 roku „wędruje” po wszystkich prestiżowych festiwalach Europy. Ekranizacja sztuki jest dziełem Gorana Paskaljevicsa, który za film Bure baruta nagrodzony został na międzynarodowym festiwalu w Wenecji i był nominowany do Oscara w kategorii filmu zagranicznego.

W 1998 roku Beczka prochu pojawiła się na międzynarodowym festiwalu teatralnym „Kontakt” w Toruniu i… podzieliła widownię i krytyków. Otrzymała nagrodę dziennikarzy i publiczności.

Jedni pisali, że to wydarzenie teatralne, „okrutna i brutalna analiza ludzkich zachowań, nakręcająca spiralę wrogości i agresji. (…) Jugosłowianie zaprezentowali teatr okrucieństwa i przemocy, potworności, które są pokazywane codziennie przez wszystkie stacje telewizyjne”.

Pojawiły się też recenzje niechętne spektaklowi: „Rynsztokowy jeżyk, chamscy i brutalni w obejściu bohaterowie, naznaczone pośpiechem, przypominające cyrkową ekwilibrystykę stosunki seksualne i zupełnie nieuzasadnione eksponowanie okrucieństwa jako cnoty, któremu pod koniec drugiego tysiąclecia hołdują współcześni twórcy, a przyklaskują im krytycy i widzowie”.

Sztuka, którą przygotowuje Teatr Wybrzeże na pewno wzbudzi dyskusję. Łatwo przewidzieć, że odezwą się głosy pełne oburzenia na „eksponowanie świństw” i obrażanie uczuć, ale — mam nadzieję — nie zabraknie też widzów, którzy w tym tekście odnajdą porażającą brutalizację świata. Jak zachować siebie i swoją godność? Jak być człowiekiem w XXI wieku, w którym ludzkie uczucia — nawet te najbardziej intymne — spowszedniały i przestały cokolwiek znaczyć? Dukovski w człowieku szuka człowieka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji