Wymiar okrucieństwa
"Szkoła błaznów" Michela de Ghelderode to jedna z najciekawszych inscenizacji ubiegłego sezonu teatralnego Poznania. Spotkały się tu indywidualności artystyczne dramatopisarza i inscenizatora, powstał spektakl kunsztowny, przygotowany ze szczególnym pietyzmem dla jego formalnej konstrukcji. Ghelderode to twórca wielkiego panopticum teatralnego, zaludniający teatr postaciami flamandzkiego malarstwa, tworami, jak chcą niektórzy, chorej wyobraźni, obdarzony siłą artystycznego, wnikliwego widzenia świata poprzez jego fantasmagorie i najtajniej skrywane prawdy. Tak jak u Breughla lub Boscha, widzimy u niego przerażające okrucieństwo życia, wstrząsającą prawdę poprzez deformację, fikcję artystycznej fabuły.
"Nie dwoistość, jak utrzymywano, jest nam właściwa, lecz wielość, podczas gdy najtajniejszą, dojmującą tęsknotą człowieka jest aspirowanie do jedności" - pisał Ghelderode. W "Szkole błaznów" odnalazł tę jedność życia i sztuki, odnalazł - i odkrył. Szalej, śmiertelnie dotknięty inscenizowaną historią swego życia, zostawia błaznom największą tajemnicę: "Sekretem naszej sztuki, sekretem sztuki, wielkiej sztuki, wszelkiej sztuki która chce trwać... jest OKRUCIEŃSTWO!..."
Scenografia Pankiewicza utrzymana w kolorycie hiszpańskiego gotyku - w pustym, mrocznym wnętrzu katafalk otaczają stojące pod ścianami sylwety zakapturzonych mnichów jak z Van Eycka. Te malarskie odniesienia są jednak dosyć dyskretne - to jest teatr, sceneria mroczna i ponura, lecz równocześnie dostojna, w której ożyją Ghederodowskie monstra, i rozegrają się niegodziwości. Zanim jednak ożyją, "De profundis" Bacha zawładnie ciemnościami, w których spowita jest na początku szczelnie i scena i widownia. Muzyka narasta, a z mroku wyłania się pajęcza sylweta Szaleją, która panuje nad wszelkim życiem, czeka ofiary. W didaskaliach to "opuszczony klasztor, gotycka sala, (...) gdzie światło dogorywa schwytane w pułapkę."
Intrygi błaznów mają być pułapką dla wielkiego mistrza, lecz w ostatniej scenie rozszarpie te więzy, i raz jeszcze ostatecznie zapanuje nad życiem, które kształtuje ucząc błaznów jego tajemnic.
W tym sezonie Conrad Drzewiecki stworzył przedstawienie, w którym Ghelderodowski świat pomieściłby się w pełni. Była to pierwsza część baletowej premiery z lutego 75, pt. "Modus vivendi" do muzyki Norberta Kuźnika, w choreografii Drzewieckiego i scenografii Pankiewicza. Środki artystyczne, jakich tu użył, byłyby bardzo bliskie temu przedstawieniu. Balet jako taki pozwolił mu na wizję totalną świata, tu, w teatrze. Drzewiecki ma świadomość dopełniania się literatury i gestu. Nie chce odbierać słowu jego znaczeń, wyręczać ich. Jest to więc wizja skromniejsza niż w "Modus vivendi", a przecież niezwykle konsekwentna i całościowa propozycja inscenizacyjna. Jak w "Modus vivendi" tancerze ucieleśnili monstra niegodziwości i lubieżności, tak tutaj Drzewiecki obdarzył aktorów przymiotami ulubionego Ghelderodowskiego teatru marionety. Zaproponował maski nie tylko na twarz, ale programujące całą zewnętrzność aktora. Tak jak znaczeniem obdarzone są imiona u Ghelderode, tak nosiciele tych imion zostali obdarzeni znaczeniem gestu. Dzięki charakterystycznym ruchom, postawom, gestom, mimice, scenę zaludniają potwory, pokurcze, stworzenia obrzydliwe w swej prawdzie zewnętrznej i wewnętrznej.
Dla aktorów było to niewątpliwie bardzo trudne zadanie, a przecież to oni właśnie stworzyli specyficzny nastrój tego przedstawienia, dzięki nim to szpetne panopticum, było nie tylko odrażjące, ale głęboko przejmujące. Janusz Michałowski jako Szalej, Tadeusz Drzewiecki jako Onastryk, doskonali zwłaszcza w milczącym pojedynku, walce na śmierć i życie toczącej się poza nimi, w czasie zainscenizowanego teatru w teatrze. I w scenie tej znakomicie zagranej przez Wiesława Komasę (Licodwyn) i Lecha Łotockiego (Ciarkut) dochodzi istotnie do załamania Szaleja. Ale nie do zniszczenia. Porażony okrucieństwem błaznów wstaje jeszcze mocniejszy, zdolny do ostatecznej zemsty, ale i ostatecznej nagrody. Wymiar muzyki Bacha raz jeszcze "dominuje nad spektaklem, a wyznanie najwyższej tajemnicy doprowadza do zniszczenia nie tylko inscenizowanej rzeczywistości, ale do zagłady zupełnej. Posągowe sylwety mnichów osaczają Szaleja, padają przygniecione katafalkiem - to koniec.
Koncepcja "Teatru tańca", jego styl, powstał z tęsknoty Conrada Drzewieckiego do traktowania tańca nie jako popisu wykonawczego, nie tylko jako doskonałości rzemiosła, ale całościowej wizji, środka wyrazu sugestywnego, pięknego, niezwykle dramatycznego dzięki możliwościom takiego cieniowania napięć i nastrojów, jakie daje ludzkie ciało, gest, cień gestu.
Całościowa wizja świata jest w "Szkole błaznów" niezwykle sugestywna. To pierwsza próba Drzewieckiego sprawdzenia cienkiej granicy, jaka dzieli trzy teatry, w których tworzy: baletowy, teatr tańca i teatr dramatyczny wreszcie. Ghelderode był reżyserskim debiutem Drzewieckiego. I "Teatr Nowy" i Drzewiecki zamierzają kontynuować tę współpracę.