Gniew, Matko Boska, opiewaj
Z rozmów Iannisa Xenakisa z węgierskim muzykologiem Balintem Andrasem Vargą można się sporo dowiedzieć. O ile kogoś interesuje kontekst jego twórczości. Warto się na przykład zastanowić, dlaczego Xenakis miał poczucie, że urodził się dwa tysiące lat za późno, dlaczego na paryskim wygnaniu - skazany zaocznym wyrokiem śmierci za działania w ramieniu zbrojnym komunistycznego Frontu Wyzwolenia Narodowego - czuł się w obowiązku spłacić ojczyźnie dług komponowaniem, dlaczego wreszcie tak silnie powiązał swoją muzykę z prawidłami matematyki i architektury, co utrudnia jej odbiór zagorzałym zwolennikom "konceptualnego postmodernizmu". "Oresteia" Xenakisa powstała na zamówienie władz niewielkiego miasteczka Ypsilanti w stanie Michigan, którego nazwa wywodzi się od Dmitrija Ipsilantiego, postaci o nader powikłanym życiorysie. W każdym razie ów carski oficer i syn mołdawskiego hospodara był jednym z bohaterów wojny o niepodległość Grecji. W roku 1963 rajcy Ypsilanti postanowili uczcić jego pamięć budową amfiteatru, w którym miał się odbywać co roku festiwal dramatu greckiego. Zmierzyli siły na zamiary. Pierwszych przedstawień nie odegrano w nowym amfiteatrze, lecz na przygotowanym naprędce stadionie baseballowym. Taki był również los "Orestei" z muzyką Xenakisa, w pierwotnej wersji trwającej ponad półtorej godziny, a wystawionej w języku angielskim, w reżyserii słynnego Alexisa Solomosa, wówczas kierownika artystycznego Teatru Narodowego w Atenach. Xenakis dopiero potem skrócił partyturę do 40-minutowej wersji koncertowej, przywracając oryginalny, starogrecki tekst Ajschylosa. Zwięzłe, hieratyczne w formie dzieło rozpisał na chór męski, żeński i dziecięcy oraz zespół złożony z drzewa, perkusji i pojedynczej wiolonczeli. "Oresteia" wróciła na scenę w 1987 roku, w ruinach dawnej sycylijskiej Gibelliny, uzupełniona "Kassandrą", rozbudowanym, barytonowo-falsetowym lamentem na aktora-śpiewaka Spirosa Sakkasa i Japońską" w wyrazie perkusję w wykonaniu Sylvia Gualdy. W roku 1992 Xenakis dokomponował kolejną część dla Sakkasa, "La Deesse Athena", kończącą "Eumenidy" pochwałą demokracji ateńskiej.
Po co o tym wszystkim piszę? Po to, żeby uświadomić dzisiejszym odbiorcom stopniowy nawrót Xenakisa do atycznego źródła, jedynej zachowanej w całości trylogii tragicznej, opartej na micie o rodzie Pelopsa. Uważanej przez wielu badaczy literatury greckiej za mistrzowską metaforę przejścia od pierwotnych, instynktownych rządów zemsty do nowoczesnego państwa rozumu. Podziwianej jako celny obraz philos-aphilos, "miłości-nienawiści" - wendety skierowanej tyleż przeciwko wrogowi z zewnątrz, co sobie samemu, ponieważ każdy z występujących w niej morderców niweczy zarazem część siebie. Dlatego skrajnie modernistyczny utwór Xenakisa należy paradoksalnie czytać przez pryzmat tradycji - tak w warstwie muzycznej, jak inscenizacyjnej i tekstowej.
Niekwestionowanym, zbiorowym bohaterem warszawskiego przedstawienia są muzycy, przygotowani pod czujną batutą francuskiego dyrygenta Francka Ollu. Zaczęli wprawdzie nieśmiało, ale już w rozedrganym, jękliwym, ślizgającym się po ćwierćtonach preludium instrumentalnym dało się wyczuć zapowiedź nieuchronnych wydarzeń, wypowiedzianych expressis verbis w potężnym unisonie chóru męskiego. Ollu dobitnie podkreślił symbolikę poszczególnych "gestów" muzycznych: solówki oboju lamentującego nad ofiarą Ifigenii, potężnych fanfar na przybycie Agamemnona, gniewnej konfrontacji Orestesa i Klitajmestry, atmosfery podniosłego zgiełku w rytualnym finale. Szef chóru, Bogdan Gola, z powodzeniem wprowadził techniki śpiewu białego i gardłowego, pozwalające tym mocniej zaakcentować archaizującą aurę dźwiękową równoległych kwint i oktaw, zwłaszcza w zdominowanych przez chór żeński "Ofiarnicach". Klasą samą w sobie okazał się występ perkusisty Leszka Lorenta, punktującego proroctwo Kasandry z furią i pasją japońskiego bębniarza taiko. Z dwóch śpiewaków, którzy niefortunnym zrządzeniem losu - po wypadku Holgera Falka - musieli wejść w "nieswoje" role, zdecydowanie lepiej spisał się Maciej Nerkowski, młody, bardzo uzdolniony solista Opery i Filharmonii Podlaskiej. Falk miał wykonać zarówno partię Kasandry, jak Ateny: w tej pierwszej Nerkowski zastąpił go brawurowo, prześlizgując się płynnie między rejestrem falsetowym a barytonowym, dźwigając potężny, jednoosobowy dialog córki Priama z chórem bez najmniejszego trudu, także pod względem wyrazowym. Obsadzony pierwotnie w maleńkiej roli koryfeusza (tutaj Działacza) Tobias Hagge, w partii Ateny, bogini wojny sprawiedliwej, wypadł niezbyt przekonująco, także pod względem wokalnym. Piszę "także", bo przede wszystkim wypadł niezbyt przekonująco jako bóg wojny sprawiedliwej Edward Gierek.
Bo zwycięstwo muzyki Xenakisa zostało okupione całkowitą klęską inscenizacji - osadzonej na siłę, infantylnie, niewrażliwie na historię i bez wyczucia nośności mitu w realiach powojennej Polski. Reżyser Michał Zadara i dramaturg Daniel Przastek rozegrali "Oresteię" w trzech odsłonach PRL-u: lata 1945, wiosny 1956 i zimy 1971 roku. Agamemnon stał się oficerem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, Kasandra - Niemką z obozu dla internowanych, Klitajmestra - zagorzałą komunistką. Orestes, odsiedziawszy swoje w więzieniu, zabija Ajgistosa i Klitajmestrę. Tak Zadara i Przastek widzą krótką polską odwilż i pokojową transformację reżimu. W "Eumenidach" robotnice okupują stołówkę: strajk zostaje spacyfikowany przez Milicję Obywatelską. Ajschylosową pochwałę demokracji ateńskiej zastępuje przemówienie wspomnianego już Gierka, szukającego na gwałt poparcia dla nowej ekipy. Tak Zadara i Przastek widzą początki klęski gospodarczej PRL. Na wydarzenia radomskie i powstanie "Solidarności" szczęśliwie "Orestei" zabrakło. Nie chciałabym niczego sugerować młodym zdolnym, ale u Atenajosa zachowały się dwie linijki wieńczącego trylogię dramatu "Proteusz". Może wystarczy... ?
Od strony inscenizacyjnej "Oresteia" Zadary wzbudza złowieszcze skojarzenia z propagandą stalinowską. Na wypadek, gdybyśmy czegoś nie skojarzyli, pomogą napisy wyświetlane na elementach dekoracji. Tylko czekałam, aż pośród hasłowo ujętej historii naszego kraju pojawi się jakiś "zapluty karzeł reakcji" albo "wbrew szkodnikom i malkontentom odbudujemy kraj". Pojawiła się za to "podwyżka cen towarów" z datą 1971 i portret Agamemnona w mundurze Ludowego Wojska Polskiego. Od strony reżyserskiej klapa na całej linii, włącznie ze zmarnowaną sceną kulminacyjną lamentu Kasandry: ta - zamiast sprzeciwić się chutliwemu Apollonowi, który pokarał nieszczęsną brankę Agamemnona darem wieszczym - ciska różańcem w rozpaczliwym geście rozbratu z chrześcijaństwem. W partyturze trzęsienie ziemi, na scenie - osamotniony śpiewak, którego zmagania z powierzoną mu rolą publiczność kwituje nerwowym chichotem.
Słuchaczom leje się w uszy oryginalny tekst Ajschylosa, na prompterach i w wersji drukowanej w programie podany w ujęciu Przastka i Zadary. Którzy z rozczulającą arogancją wyznają: "Kierując się klarownością komunikatu i surowością wypowiedzi, świadomie zaniedbaliśmy skomplikowaną poezję greckiego oryginału. Jednocześnie jesteśmy przeświadczeni, że nasze tłumaczenie jest bardzo wierne tekstowi Ajschylosa, bardziej niż zawiłe, literackie translacje, z którymi zwykle mamy do czynienia. Mając na celu współczesne brzmienie tekstu, wszystkich bogów tłumaczymy jako Boga. Zdecydowały względy komunikatywności i prostoty przekazu. Biorąc pod uwagę prawie-monoteizm Ajschylosa, nie wydaje nam się to wielkim nadużyciem".
Z czego to mianowicie panowie tłumaczyli "Oresteię"! Czyżby z przekładu Srebrnego, a może ze Słomczyńskiego? Skąd wziął się wasz pogląd o "prawie-monoteizmie" Ajschylosa? Z tego, że odrzucił pierwotne teogonie Homera i Hezjoda, zastępując je Bogiem-kosmosem w ujęciu Ksenofanesa? Czy za karę, że przeczytałam w życiu więcej niż jedną książkę, znów zostanę okrzyknięta wsteczniakiem i teatralnym betonem?
Pier Paolo Pasolini chciał kiedyś umieścić trylogię w kontekście nie-wymienionej z nazwy kolonii afrykańskiej. Zaprotestowała grupka czarnoskórych studentów, argumentując, że tekst "Orestei" ma się nijak do historii Afryki - niezwykle złożonej i wielowątkowej, w przeciwieństwie do jednorodnej narracji antycznego mitu. Pasolini zrezygnował. Ale to był wielki artysta.