Artykuły

„Akropolis”

Boy uważał Wyspiańskiego za ewenement, za zjawisko wyjątkowe w literaturze scenicznej. I to nie tylko polskiej. Pisał, że gdyby Wyspiański urodził się we Francji i pisał po francusku, twórczość jego znałby cały świat. Nie mylił się na pewno. Poeta-malarz Wyspiański stworzył dzieło niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju, odkrywcze i nowatorskie w stosunku do tego, co w teatrze europejskim zastał.

Z okazji swego jubileuszu Teatr Nowy sięgnął po jedną z najrzadziej granych i najtrudniejszych, zarówno w sensie realizacji scenicznej jak i czytelności tekstu, sztuk Wyspiańskiego — Akropolis. Czy zrobił dobrze wybierając właśnie ten utwór? Odpowiadali już na to pytanie recenzenci prasy — tak łódzkiej, jak i pozałódzkiej. Odpowiadali — tak i odpowiadali — nie. Tak — ponieważ udostępnił łódzkiej (i nie tylko łódzkiej) publiczności rzecz nie graną od lat dwudziestu siedmiu. Nie — ponieważ w Dejmkowym spektaklu, zapewne (jak przynajmniej domyślali się recenzenci) wbrew intencjom reżysera, filozoficzno-historyczna koncepcja utworu nieco się zatarła. Napisano już kiedyś (Józef Kretz), że Akropolis zrodziła się „z własnej, osobistej potrzeby poety ujrzenia cudu zmartwychwstania Polski”. Motyw przewodni — pragnienie zastąpienia kultu grobów i pamiątek smutnej historii smutnego narodu, kultem helleńskiego słońca — zamknął Wyspiański przede wszystkim w pierwszym i czwartym akcie dramatu. Kazimierz Dejmek skrócił akt pierwszy, a z czwartego pozostawił zaledwie szczątki. Wyeksponował natomiast — i sądzę, że słusznie można by mieć (i miano!) o to do niego pretensje — wątek grecki oraz biblijną historię Jakuba, niewiele mającą wspólnego z zasadniczym zamysłem Wyspiańskiego, nawet jeśli ująć ją jako alegorię przedstawiającą Polskę i jej zaborców (względnie szlachtę i lud). Alegorie były zresztą podobnie nieprzejrzyste, jak koncepcje inscenizatora. Mam też wrażenie, iż polskość kostiumów, zmieniając malarską wizję poety, niewiele pomogła widzowi w ich „rozgryzieniu”. Bo też reżyser, i to jest może zasadniczy mankament spektaklu, jakby zapomniał o tym, że całe „misterium zmartwychwstania” odbywa się w miejscu jasno określonym, w Krakowie, na Wawelu. Dekoracje nic o tym jednak nie mówiły, były uproszczone, nie zaznaczały zupełnie powiązania poety z Krakowem, powiązania, bez którego nie można chyba zrozumieć Wyspiańskiego. On sam określił zresztą ściśle, w którym miejscu wawelskiej katedry toczyć się ma dramat. Mówił też (chodzi o aniołów dźwigających trumnę Św. Stanisława w wawelskiej katedrze) wyraźnie „w srebro ciała płynie krew” „szaty srebrne — te płachty brzęczące”, „to włosy me brzęczą srebrzystych splotów zwojem”. Ale u Dejmka aniołowie mają ciemne szaty i ciemne proste peruki. Tymczasem Wyspiański ma to do siebie, że na ścisłym stosowaniu się do jego tekstu i wskazówek wychodzi się niekiedy najlepiej. Malarskość jest u Wyspiańskiego integralną częścią dramatu, ona po prostu — gra.

W Akropolis fantazja poety nie liczy się chwilami z możliwościami technicznymi teatru. To w konsekwencji pociąga za sobą zubożenie zamierzonych przez poetę efektów w scenicznej realizacji. Dejmek zrezygnował z fruwającego stada kruków, z unoszenia się postaci w powietrze. To zrozumiałe. Ale zrezygnował także z rozmowy dzwonów. I tu rzec trzeba, że przysłowiowy reżyserski ołówek pracował zbyt już chyba intensywnie. Dejmek chcąc uczynić przedstawienie bardziej „strawnym” odebrał tekstowi — zgodzili się tu wszyscy piszący o Akropolis — wiele piękna.

Na skrótach stracił przede wszystkim akt pierwszy.

Ale i z aktu czwartego, jak już wspomniałam, pozostawiono szczątki. Na domiar złego przestawiono kolejność scen oraz „kwestie” jednych postaci włożono w usta innych. Jest tu prawie tyleż Dejmka co Wyspiańskiego. Ten okaleczony akt pozbawił reżyser również zakończenia, dość chyba istotnego dla utworu — pojawienia się Salvatora-Apolla, postaci symbolizującej zwycięską siłę życia, łączącej apoteozę greckiej radości istnienia z chrześcijańską wiarą w zmartwychwstanie.

A sądzę, że jeśli przedstawia się publiczności — i to po raz pierwszy od 27 lat — dzieło wielkiego poety, należy konsekwentnie i do końca dopowiedzieć jego myśl, nawet jeśli jest ona niezgodna z osobistą postawą realizatora. Co nie znaczy, bym kwestionowała prawo do daleko nawet posuniętych zmian, przeróbek, skreśleń. Ale winny one chyba być dokonywane w imię autora, w imię dobra tekstu.

Nie mam więc nic przeciwko zmaterializowaniu odautorskiego tekstu w postaci Poety. Poeta, odpowiednio ucharakteryzowany akcentuje powiązania Akropolis z Wyzwoleniem. Jest jednocześnie komentatorem akcji i wyrazicielem myśli samego twórcy. A właśnie didaskalia są może najpiękniejszym i najmocniejszym tekstem Akropolis. Dobrze się więc stało, że reżyser podał je publiczności. Tekstem tym kończy Dejmek Akropolis. Wiersz jest wspaniały, mówiony na tle organowej muzyki i mówiony naprawdę dobrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji