Artykuły

Scena jest nasza

O przyszłość zespołu aktorskiego Narodowego Starego Teatru w Krakowie pytają i publiczność, i reżyserzy, i ci, którzy w ostatnich latach byli z nim związani.

Na rozmowę zgadza się kilka osób z zespołu aktorskiego.

Prawie wszyscy jego najmłodsi członko­wie odeszli. Nazywano ich „dziećmi Kla­ty”. To oni dostawali w ostatnich latach pierwsze etaty i pierwsze ważne role.

I to oni mają najsilniej w pamięci wyda­rzenia majowe.

Krystian Durman, w zespole Starego drugi sezon, gra m.in. w Triumfie woli i Weselu (jako Jasiek): — Pracowaliśmy nad Weselem, ponadczasowym drama­tem, o którym mówiono nam od zawsze, że jest sprawdzianem na to, czy zespół jest zgrany, a dyrygent dobry. Mieliśmy i świetny zespół, i dobrego reżysera — Jan­ka Klatę, naszego dyrektora. Próby zaczę­liśmy w marcu, w połowie kwietnia dowiedzieliśmy się, że zostaje rozpisany kon­kurs na nowego dyrektora. Na przesłucha­nia kandydatów wybrano datę 9 maja, czy­li drugi dzień prób generalnych, trzy dni przed premierą Wesela.

Po chwili dodaje: — O tym, że próba gene­ralna jest w teatrze świętością, mówić nie trzeba. Rozwibrowanie, stres, dokręcone emocje. Dołożyli nam. Później tłumaczy­li: idziemy wam na rękę, Klata może wejść na przesłuchania pierwszy i zdążyć na wie­czorną próbę. Stuprocentowa frekwencja, świetna kondycja finansowa teatru, chwa­lony repertuar, zaproszenia na festiwale i najlepsza konkursowa aplikacja. Czy myśleliśmy, że może przegrać? Nie, bo teatr tworzy się na wierze. Wierzyliśmy — nie­zależnie od tego, co w ostatnim roku prze­chodziły inne sceny teatralne — że Klata wygra.

I ciszej: — 9 maja czekaliśmy na powrót Janka cały dzień. Zobaczyłem go jako pierwszy. Spotkaliśmy się tuż obok wej­ścia na scenę. Poprosił, by zwołać cały zespół. Usiedliśmy w scenografii Wesela. Mówił, a my widzieliśmy, że to koniec. Koniec jego dyrektury. I koniec nas, młodych, w Starym Teatrze. On nas tu ściągnął, on na nas postawił. Potrafił przyjść do garde­roby po spektaklu i powiedzieć: „Dzięki za tę scenę. Dzisiaj jakoś inaczej, świeżo”.

Monika Frajczyk, w zespole była przez niecałe trzy sezony, zagrała m.in. w Triumfie woli i Weselu (jako Pan­na Młoda): — Odchorowujemy to, co działo się przez ostatnie miesiące. Jestem ze Sta­rym zrośnięta, zawsze będę, ale jednocze­śnie czuję, jak ta sytuacja niszczy teatr od środka. Zaczęłam kontrolować, co, gdzie, przy kim mówię. Aktorzy, żeby pracować, muszą mieć zapewnioną strefę komfor­tu, czuć się swobodnie, ufać tym, którzy z nimi współpracują.

Bartosz Bielenia, w Starym Teatrze był od 2014 r., gra m.in. w Kopciuszku i We­selu (jako Ksiądz): — Dotąd nasz teatr zada­wał pytania, rodził się na niezgodzie. Teraz nie jesteśmy akceptowani. Jedynym miej­scem, gdzie nie czujemy rezygnacji, jest scena. Scena jest nasza.

9 maja, wieczór

Krystian Durman: — Próba się nie odbyła. Ze sceny przenieśliśmy się do bufetu. Zaczęły się schodzić kolejne osoby: aktorzy spoza Wesela, reżyserzy, którzy byli tam­tego wieczoru w mieście, przyjaciele. Bu­fet pęczniał, a my czuliśmy się jak na ostat­nim pożegnaniu. Słowa Wyspiańskiego, chocholi taniec, w który ktoś nas wrzucił.

Tamtego wieczoru na balustradzie Sta­rego Teatru, od strony pl. Szczepańskiego, pojawił się kir. Wywiesili go młodzi akto­rzy. Został do ostatniego dnia dyrektury Jana Klaty. A nad schodami, w holu głów­nym, transparent „To jeszcze nie koniec”.

12 maja, premiera Wesela

Młodzi aktorzy mają łzy w oczach, gdy po premierze Wesela na scenie pojawia się Jan Klata, a członkowie zespołu odczyta­ją wspólne oświadczenie. „Stoimy na sce­nie i mówimy do Państwa o czymś, co jest dla nas ważne. Na tym właśnie polega teatr i chcielibyśmy, żeby tak zostało. Wierzy­my, że teatr jest miejscem spotkania i dia­logu. Dialog nie zawsze bywa łatwy, ale trzeba go podejmować”.

I dalej: „Nikt z nas nie osiągnie tyle, ile może zdziałać razem”.

Anna Dymna, w zespole Starego Teatru od 45 lat (w Weselu Radczyni): — Jan Klata stworzył zespół ludzi, którzy pójdą w ogień dla tego teatru. Między nami, najstarszymi w zespole, a młodymi zadzierz­gnęła się mocna, rzadko spotykana więź. Być może też dlatego, że rzeczy, które robi­liśmy razem, wymagały niezwykłego wy­siłku, zaufania i życzliwości.

Radosław Krzyżowski, w zespole Stare­go Teatru w latach 1998-2003, i ponownie od 2015 r. (w Weselu Pan Młody): — Nasz zespół jest duży, wielopokoleniowy. Nie jest żadną wspólnotą ideową. Bo zespoły teatralne nie do tego są powoływane.

Juliusz Chrząstowski, w zespole Stare­go Teatru od 2003 r. (w Weselu Gospo­darz): — Kiedy pisaliśmy nasze stanowisko, nie było momentu, by ktokolwiek je kwe­stionował. To ostatnie chwile, gdy byliśmy razem.

Katarzyna Krzanowska, w zespole Stare­go Teatru od 2008 r. (w Weselu Rachel): — Po spektaklu w Bydgoszczy, gdzie poje­chaliśmy z Weselem, zorganizowano spotkanie z publicznością. Przyszło ponad pięćset osób. I padło pytanie: „Jak możemy wam pomóc?”. „Bądźcie czujni, nie dajcie się uśpić” — taka była nasza odpowiedź. Bo teatr nie jest własnością dyrektora ani nie należy do aktorów. Teatr jest widzów.

Jan Peszek (w Weselu Stańczyk): — Je­stem w tym teatrze od kilkudziesięciu lat. Tak silnego połączenia zespołu z mło­dą publicznością jeszcze chyba nie było. Z kim mamy się wiązać, jeśli nie z przy­szłością? Podczas owacji po Weselu obserwuję zespół. Jedni są zamyśleni, inni w euforii. Czujemy, że cała sala jest z nami. Ktoś wznosi palce, pokazuje znak wikto­rii, zwycięstwo. Ale mnie wtedy przepeł­nia smutek, bo to tak, jakbyśmy się chcieli nacieszyć tą chwilą, która jeszcze trwa, w przeczuciu, że nastąpi najgorsze.

Anna Dymna: — Wiem, czym teatr jest dla ludzi. Widziałam to w stanie wojen­nym, widzę i dziś. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ktoś próbuje taką wartość znisz­czyć. Najbardziej boli, gdy gramy nasze przedstawienia, mamy pełne widownie i czujemy, jak teatr jest potrzebny. Nie do­puszczam do siebie myśli, że może ostat­ni raz przeżywam takie momenty teatru ważnego, który czegoś istotnego dla nas wszystkich dotyka i pomaga zrozumieć świat.

Przez kolejne tygodnie grają po dwa spektakle Wesela dziennie. Wychodzą na oklaski. Gdy w kraju odbywają się pro­testy w obronie niezależnych sądów, stają na scenie z plakatem „Konstytucja”. Gdy przed Pałacem Kultury i Nauki podpala się Piotr Szczęsny, wychodzą ze słowami, z którymi umierał: „Wolności oddać nie umiem”.

Krystian Durman: — A później był huk kos postawionych na sztorc. Wypędzanie zła z teatru. Jedność publiczności z zespo­łem. Czuliśmy to.

Młodzi aktorzy będą próbowali odreago­wać sytuację przed spektaklami. Czasem przejmują mikrofon służący do zwołania wszystkich na scenę. Są wtedy w teatrze sami, tylko w gronie zespołu. „Mamy dla was jeszcze ostatnią informację: konkurs był ustawiony” — żartują. Ale w zespole nie wszystkim to się podoba.

Podobnie jak nie wszyscy grający w Weselu wychodzą do oklasków. W niektórych garderobach ucichły też rozmowy.

1 września

Stanowisko dyrektora Starego Teatru obej­muje Marek Mikos, recenzent teatralny, wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.

Krystian Durman: — Jego konkursowa aplikacja była zbudowana na krytyce nas — aktorów Starego Teatru. Tego, co dotąd robiliśmy, także na krytyce reżyserów, z którymi pracowaliśmy. Z myślą o tych, których nie interesuje, kim jest nasz nowy dyrektor i co o nas sądzi, powiesiliśmy jego aplikację konkursową na ścianie palarni.

Radosław Krzyżowski:  — I jeszcze nie­szczęsna decyzja o powołaniu Jana Polew­ki na dyrektora artystycznego. Człowieka, który nie dostał w konkursie ani jednego głosu. Który przychodzi do nas z utopij­nym projektem przywrócenia porządku teatralnego z lat 90. Który nie dostrzegł zmiany, jaka się w teatrze od tamtego cza­su dokonała.

5 września

Marek Mikos spotyka się z zespołem.

Radosław Krzyżowski: — Podczas pierw­szego spotkania z nową dyrekcją powiedziałem, że im nie ufam. Ale nie Markowi Mikosowi i Janowi Polewce, tylko Marko­wi Mikosowi jako dyrektorowi i Janowi Polewce jako dyrektorowi artystycznemu.

Po tym spotkaniu są dwa chłodne mie­siące. Aktorzy mówią, że wielu z nich nie widziało w tym czasie dyrektora ani razu.

Juliusz Chrząstowski: — Teatr żył dwu­torowo. Z jednej strony była scena, z dru­giej gabinety dyrekcji. Marek Mikos wcho­dzi rano od strony ul. Jagiellońskiej, akto­rzy przez bramę z pl. Szczepańskiego. Jan Polewka nie odpowiada nam nawet na „dzień dobry”. A w teatrze pojawiają się ludzie zatrudnieni przez nową dyrekcję, np. Jacek Zygadło, operator filmowy, za­trudniony jako pełnomocnik dyrektora ds. kontaktów międzynarodowych. Tyle że jego zadaniem jest napisanie nowego regulaminu naszej pracy. Nawet nie trzeba tego komentować.

Jan Peszek: — Przychodzę dziś do teatru, czytam na tablicy ogłoszeń o nowym reżyserze i nowej sztuce. I nagle informacja: „Premiera (pokaz zamknięty)”. Zastanawiam się, czy jestem na tej samej plane­cie. Premiera? Pokaz zamknięty? Bez pu­bliczności? Przecież to jest zaprzeczenie sensu teatru. Ale potem rozglądam się. Wciąż jestem wśród tych samych ludzi, na tych samych korytarzach, czuję ten sam zapach.

Katarzyna Krzanowska: — W teatrze po­jawili się obcy ludzie. Nie wiadomo, kim są. Nie wiadomo, czy są zatrudnieni. A jeśli tak, to na jakich stanowiskach. Chodzą po korytarzach. Także tych, gdzie jest już bar­dzo intymnie, przy garderobach. Nie odzywają się, nie odpowiadają „dzień dobry”. Przychodzą do bufetu.

— Kim pan jest? — spytała jednego z nich pewna znana aktorka.

— Ja tu reżyseruję — odpowiedział. — A pani, kim pani jest?

Reżyserzy

Reżyserzy, w geście protestu (także wo­bec wcześniejszych zmian dyrekcji m.in. w Teatrze Polskim we Wrocławiu), decy­dują się na powołanie Gildii Polskich Reżyserów i Reżyserek Teatralnych. „Na­szym pierwszym celem jest odniesienie się do programu kandydata wybranego na dyrektora Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie w konkursie przeprowadzonym przez Mi­nisterstwo Kultury i Dziedzictwa Narodo­wego. Program ten jest zagrożeniem dla przyszłości teatru artystycznego w Polsce, którego Stary Teatr jest symbolem” — pisa­li 22 maja 2017 r. podczas spotkania zało­życielskiego.

Jan Peszek: — Zespół aktorski Starego Teatru zostaje sam. Reżyserzy łączą się w ugrupowania. Nieczęsto korzystam z internetu, ale docierają do mnie informacje o tym, co dzieje się w środowisku reżyse­rów. Krytykowanie aktorów, którzy zdecydowali się zostać w teatrze, jest niespra­wiedliwe. Przed chwilą posiłkowali się ze­społem Starego Teatru. To właśnie m.in. ten zespół zapewniał jakość ich dzieł. Poja­wia się więc pytanie: co zespół ma zrobić? Reżyserzy mają tę przewagę, zwłaszcza utalentowani, że mogą znaleźć inny teatr i inny zespół. Aktorzy mają bardzo ograni­czone możliwości.

Monika Frajczyk: — Rozumiem ich wściekłość, żal, że Stary Teatr, ich wspól­na praca z nami, została w pewien sposób ukarana. Niczym nie zawiniliśmy, ani oni, ani my. Moja decyzja o odejściu też jest za­braniem głosu w sprawie. Niemożności pracy w takich warunkach. Od 1 stycznia jestem na etacie w innym teatrze.

Katarzyna Krzanowska: — Pracowa­li z nami, nie z dyrektorem. Wielu z nich to nasi przyjaciele. Czuję się przez nich opuszczona. Przychodzą do nas przypad­kowi ludzie. Najpierw argentyński reżyser Alejandro Radawski z Domem Bernardy Alba. Teraz Stanisław Mojsiejew z drama­tem Masara. Ile razy można odmówić roli?

Juliusz Chrząstowski: — Dotąd czekali­śmy na wywieszenie obsady. Każdy aktor chce grać. Dziś otwieram maile z obsadą i nie chcę tam znaleźć swojego nazwiska. Mogliśmy być teraz w próbach Braci Karamazow Luka Percevala czy Wojny i pokoju w reżyserii Konstantina Bogomołowa.

Radosław Krzyżowski: — A przed nami trudny sezon 2018. Stulecie odzyskania niepodległości. Kiedy przyszedł do nas Alejandro Radawski, nikt nie wiedział, kim ten pan jest. Zespół w efekcie odmó­wił i w realizacji bierze udział tylko jed­na aktorka ze Starego. Później pojawił się anons, że dużą premierą będzie Masara. Zobaczyłem okładkę i nazwisko tłumacz­ki, świetnej, jak mało kto znającej rosyjski rynek. Zadzwoniłem do niej, powiedziała, że to jest bardzo dobry tekst. Ma liberalną, wolnościową wymowę. Dlatego 11 osób z zespołu weszło w próby.

Są słowa, które w naszych rozmowach pojawiają się często

„Bunt"

Monika Frajczyk: — Myśli były różne. Zrób­my protest. Zabarykadujmy się w teatrze. Nie wpuśćmy tu nikogo. Byliśmy niemal rok po Wrocławiu — ich niemych protestach, zwolnieniach, końcu teatru. Chciałabym, żeby pamięć o takich wydarzeniach była dłuższa. Żeby nad takimi gesta­mi nie dało się przejść ot tak.

Katarzyna Krzanowska: — Losy naszych koleżanek i kolegów aktorów są bardzo smutne. Czy ktoś się zastanawia dziś, co się dzieje z tamtymi ludźmi, wspaniały­mi aktorami? Mocnym gestem byłoby zło­żenie 40 etatów. Rozważaliśmy zbiorowe odejście. Chcecie ten teatr, to macie.

„Walka"

Krystian Durman: — Po ogłoszeniu wyni­ków konkursu zaczęliśmy się starać o spotkanie z ministrem kultury Piotrem Gliń­skim. Zgodził się. Pojechał mocny skład.

Anna Dymna: — Podczas rozmów z mini­strem dowiedzieliśmy się, że jego decyzje są nieodwołalne. Są dwa wyjścia — wcho­dzimy bohatersko na barykady, palimy opony, wszystko rozwalamy, jest podnie­cająca afera i część ludzi nas za to kocha, choć to niczego w naszej teraźniejszości nie uratuje. Albo: próbujemy walczyć o te­atr — który jest dla wielu z nas sensem ży­cia i największą wartością — bez „rozlewu krwi”, z wiarą, że nasza miłość i pasja po­może nam z godnością wyjść z tej matni. Możemy się też załamać, poddać, zniena­widzić. Wtedy powiedzą: „banda histeryków” — tylko że my nie jesteśmy histery­kami, codziennie stajemy na scenie. Te­atr, który niczego nie robi, lub robi rzeczy przypadkowe, umiera. My nie chcemy umrzeć.

Juliusz Chrząstowski: — Dostaliśmy od ministra dość cyniczną informację zwrot­ną — nie chcieliście Michała Gielety jako dyrektora artystycznego, to go nie macie.

Katarzyna Krzanowska: — Wciąż nie mogę uwierzyć, że ministerstwo wykaza­ło się taką ignorancją, żeby nie obejrzeć najważniejszych przedstawień w tym te­atrze. Nie przyszli nawet zobaczyć, o co walczymy.

Radosław Krzyżowski: — Solidarność? Środowiskowe gadanie. Czy ktokolwiek nam pomógł?

„Odejścia"

Monika Frajczyk: — Niezależnie od tego, co zrobimy, zostaniemy poddani ocenie. Ci, którzy odchodzą, jako „nielojalni” wobec zespołu. Ci, którzy zostaną, wejdą w nowe spektakle jako kolaboranci.

Ci, którzy zostali

Radosław Krzyżowski mówi o dwóch ce­lach, które ustalili wewnątrz zespołu. Pierwszy — zrobić wszystko, by zespół, któ­ry budował ten teatr od kilkudziesięciu lat, przetrwał. Drugi, by utrzymał poziom ar­tystyczny.

Po kilku dniach prób Masary, które za­częły się 5 grudnia, jedenaście osób, które gra w tym spektaklu, i część zespołu będą­ca poza obsadą spotyka się z Markiem Mikosem.

Radosław Krzyżowski: — Ile razy może­my słyszeć, że nas nie ma? Naszą śmierć odtrąbiono za wcześnie. Zaproponowali­śmy dyrekcji, że obie strony zrobią krok do tyłu. Bo czy dialog, o którym wszyscy mówimy, ma być dialogiem tylko z „naszymi”?

Zespół ma kilka postulatów. W tym ten najważniejszy: możliwość wyboru człon­ków powoływanej przez dyrektora Rady Artystycznej.

Radosław Krzyżowski: — O jej składzie dotąd decydował dyrektor. Po naszych rozmowach z Markiem Mikosem wy­braliśmy ją sami. Ma być powoływana w demokratycznych wyborach, na rocz­ną kadencję. Ma mieć wpływ na kształt artystyczny Starego Teatru. Mieć prawo weta, decydować m.in. o tym, z którymi reżyserami współpracujemy i na które festiwale wyjeżdżamy. Chcemy przejąć współodpowiedzialność za kształt arty­styczny sceny.

Zagłosowało 45 osób. Wybrali sie­dem: Annę Dymną, Annę Radwan, Doro­tę Segdę, Ewę Kaim, Krzysztofa Zawadz­kiego, Romana Gancarczyka, Radosława Krzyżowskiego.

Radosław Krzyżowski: — To skład, któ­ry reprezentuje różne interesy w teatrze. Dyrektor też zastrzegł sobie prawo weta, gdyby uznał, że w wyniku wyborów w Ra­dzie znalazł się ktoś, z kim nie widzi moż­liwości dialogu. Wtedy wchodzi kolejna osoba, pierwsza pod kreską. Jeśli się okaże, że nasze weta są nieskuteczne, odejdziemy z Rady. I przyjdzie czas na kolejne wybory, już niekoniecznie zespołowe. Na razie rozmawiamy z reżyserami. Bo tylko z nimi możemy odbudować jakość Stare­go Teatru.

Sezon obecny

— Wie pani, dlaczego tak niewiele naszych spektakli znalazło się w repertuarze na luty? — pyta jeden z aktorów. — Bo dyrek­tor wszystkich puścił do grania w Polsce. A działowi Koordynacji Pracy Artystycz­nej nie udaje się dograć terminów aktorów występujących w spektaklach.

Katarzyna Krzanowska: — Mamy wra­żenie, że nasze spektakle dogorywają. Lu­dzie odchodzą. Zagraliśmy ostatnie Do Damaszku Klaty, ostatniego Hamleta Garbaczewskiego. Na początku grudnia dotknęliśmy sceny z nowym materiałem. Co za uczucie, po tylu miesiącach głodu. Ale równocześnie się boimy, że zostanie­my nazwani kolaborantami. Że nie ode­szliśmy.

Zespół

Ale zespół aktorski Starego Teatru to kilka­dziesiąt osób. Są wśród nich ci, którzy kon­sekwentnie odmawiają rozmów. Powta­rzają, że protesty nie pomogły żadnemu innemu zespołowi aktorskiemu w Polsce w ostatnich dwóch latach. Podobnie jak nie pomogły lipcowe protesty w obronie niezależnego sądownictwa w Polsce albo głodowe strajki lekarzy rezydentów, o któ­rych aktorzy wspominają podczas rozmów.

Część z nich być może nie rozmawia tak­że dlatego, że ma własny pomysł na to, co może się jeszcze wydarzyć w Starym Te­atrze.

Są wreszcie ci, którzy nie biorą nawet udziału w wyborach reprezentowanej przez aktorów Rady Artystycznej. I ci, któ­rzy uznając, że ukłony po premierze We­sela stały się manifestacją polityczną, nie wychodzą na nie.

Jan Peszek: — Pamiętam, jak mój ojciec czekał na upadek komunizmu. Nie dożył tego. A teraz ja się pytam, kiedy to straszne, które nadeszło, odejdzie. I w jaki sposób? Bo ono odejdzie. W swojej Bitwie pod Grunwaldem Tadeusz Borowski pisze: „I zapaskudziwszy z czubem miski klo­zetowe odeszli śpiewając hymny narodo­we”. Czeka nas wielkie sprzątanie, którego ja być może nie dożyję. Oby ono zjednoczy­ło ludzi i dodało im energii i wiary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji