Zapiski krytyczne. Beniowski i Olbrychski
Niedziela
Znów wieczór w teatrze Hanuszkiewicza, Tym razem jednak prawie nie mam pretekstu, żeby o nim pisać. Beniowski w Teatrze Narodowym jest bardzo sceniczny. Na szczęście, wciąż szargający świętości tradycyjnych sztuk.
Nie mówię już o ciągłym ruchu sceny. Nie tylko o jej obrotach, ale wznoszeniu się i opadaniu kulis, owego przepięknego pasa słuckiego rozciągniętego jak baldachim nad sceną, czy o zjeżdżaniu oświetleniowego pomostu ze świętym. Piotrem w środku. Mówię także o przezroczach rzutowanych na kulisy, drzeworytach czy miedziorytach przedstawiających ukraińskie stepy, rodzinne strony Słowackiego.
W Beniowskim Hanuszkiewicz część strof włożył w usta narratora, którego sam gra, resztę w usta występujących postaci. Wprowadził też fragmenty Księdza Marka, Zawiszy Czarnego, Poemy Piasta Dantyszka, Marii Stuart, listów poety, nawet fragment Czarnych kwiatów Norwida.
Beniowskim jest Olbrychski. Obawiam się, że ten aktor jest już nazbyt eksploatowany w filmie, teatrze, że zacznie się powtarzać, nie mając po prostu czasu na ochłonięcie z jednej roli przed drugą. Tu jeszcze się obronił.
Jego Beniowski to postać chwilami groteskowa, chwilami — raz bodaj — dramatyczna, ale przede wszystkim ten Beniowski jest ciągiem metamorfoz (Beniowski i Beniowski) — postaci, sytuacji, wielu zagrań w jednym przedstawieniu.