Artykuły

Trudno jest kochać

"Słoneczna linia" Iwana Wyrypajewa w jego reżyserii w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Edyta Werpachowska w Teatrze dla Was.

Iwan Wyrypajew na dobre zagościł w Warszawie i z powodzeniem realizuje w stolicy kolejne dramaty. Po świetnych "Nieznośnie długich objęciach" w Teatrze Powszechnym nowy sezon teatralny otwiera spektaklem "Słoneczna linia" w Teatrze Polonia. Tym razem na scenie jest tylko dwóch aktorów, a całość jak zwykle u Wyrypajewa opiera się na słowie mówionym.

Akcja przedstawienia odbywa się o piątej nad ranem, w nowoczesnej kuchni siedmioletniego małżeństwa. Barbara (w tej roli muza reżysera - Karolina Gruszka) i Werner (dość zaskakująco obsadzony, bohatera gra bowiem Borys Szyc) są u progu spłacenia ostatniej raty kredytu, padają propozycje zdecydowania się na pierwsze dziecko. Małżeństwo rozmowę zaczyna o 22 poprzedniego dnia: widzowie są świadkami kłótni, która po siedmiogodzinnej rozmowie osiąga apogeum. Bohaterowie nie przebierają w słowach, używają wulgaryzmów, gesty czułości przeplatają się z atakami histerii, dochodzi do rękoczynów.

Emocjonalna Barbara bezskutecznie próbuje dotrzeć do racjonalnego Wernera. Bohaterowie momentami wydają się być głusi na uczucia tego drugiego, na przemian zamykają się i obdarzają towarzysza uwagą. Przez cały czas spektakl grany jest na wysokich tonach, atmosfera już od samego początku jest napięta, staje się nawet nie do zniesienia. Najbardziej bolesne jest uczucie bezsilności - bohaterowie są bezsilni wobec muru, jaki sami wokół siebie zbudowali, oboje nie potrafią wyzbyć się egoizmu, zrezygnować ze swoich racji. Bezbronność dotyka też widza - chłodnego obserwatora, który ze wszystkich sił chciałby pomóc parze dojść do porozumienia, ale z czasem uświadamia sobie, że jest to zadanie niemożliwe. Bariery są zbyt duże, nie chodzi przecież o zwykłe ustąpienie. Kłótnia nie dotyczy bowiem jednej sprawy czy zdarzenia, a całego świata bohaterów. Tego, jacy są, kim są, kim chcieliby być. Kompromis jest tu niemożliwy.

Czy w tym impasie jest jakaś nadzieja? Odpowiedź przychodzi w chwilach, gdy kłótnia zwalnia. Bohaterowie wycieńczeni wzajemnym przerzucaniem się racjami zastygają na moment i zapominają o sytuacji, w której się znajdują. Wtedy, wyciszeni i spokojni, są dla siebie wsparciem. Przypominają, jak są dla siebie ważni i że pomimo tego, że nigdy nie będą w stanie przekroczyć metaforycznej "słonecznej linii" - a więc stopić się w jeden spójny byt - mogą po prostu dla siebie być. Tylko tyle lub aż tyle może być sensem ich życia.

"Słoneczna linia" to spektakl męczący w odbiorze. Prawie półtoragodzinna kłótnia, która rozgrywa się na scenie, praktycznie nie zwalnia ani na chwilę. W aktorach denerwuje pretensjonalność - Szyc kreuje swojego bohatera ze zbytnią nonszalancją, a tak charakterystyczny dla Gruszki sposób deklamacji tym razem irytuje. Być może przerysowanie postaci stanowi tu jednak reżyserski trik? Uwypuklenie denerwujących aspektów gry aktorskiej pomaga wczuć się w sytuację bohaterów, pokazuje jak irytujący może stać się nawet drobiazg w zachowaniu ukochanej osoby.

Wyrypajew ustami Barbary i Wernera dotyka bardzo ważnych tematów: bliskości między ludźmi, niemożności wyzbycia się egoizmu, granicy między dawaniem i braniem od drugiej osoby. Brak możliwości skomunikowania się to tylko skutek, nie przyczyna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji