O tym, jak przemyt 5 kilogramów cukru może zmienić czyjeś życie
"Pięć kilo cukru" Gura Korena w reż. Katarzyny Deszcz w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Urszula Krutul w Gazecie Współczesnej.
Dawno w Teatrze Dramatycznym nie było tak dobrego spektaklu. Mowa o sztuce "Pięć kilo cukru" Gura Korena w reżyserii Katarzyny Deszcz.
Na pierwszy rzut oka to śmieszna opowieść o młodym Izraelczyku, któremu w różnych napotkanych osobach objawia się zmarły dziadek. Staruszek raz jest krnąbrną uczennicą, innym razem bezdomnym, a jeszcze kiedy indziej... prostytutką. Objawia się wnukowi, bo chce, by ten pomógł mu w załatwieniu pewnej sprawy, która uniemożliwia mu wieczny odpoczynek. Ma to związek z zafałszowaniem historii, Białymstokiem, wojną i przemytem pięciu kilogramów cukru. Kłopoty pojawiają się, kiedy wnuk godzi się wyświadczyć dziadkowi przysługę, a jedynym sposobem, by to zrobić jest pójście na pewien układ z... pisarzem gejem. Czy dziadek zazna raz na zawsze spokoju? Musicie przekonać się sami w teatrze. A naprawdę warto.
W spektaklu genialne monologi przeplatają się ze świetnie zagranymi scenami na dwóch czy trzech aktorów. Cały zespół Dramatycznego radzi sobie rewelacyjnie. Sceny się nie dłużą, nie nudzą. Aktorzy są zabawni, a kiedy trzeba poważni (świetny, na wpół wykrzyczany monolog prezentujący dobitnie żniwo Holocaustu). Do tego dochodzą bardzo dobre wizualizacje Krzysztofa Kiziewicza i muzyka na żywo wykonywana przez jednego z aktorów - Piotra Szekowskiego.
Uwagę widza kradnie (pojawiający się gościnnie) Jakub Snochowski. Rewelacyjnie radzi sobie z narracją, którą prowadzi w nieco kabaretowy sposób. Gra z widzem, bawi się z nim. Wciela się w postać wnuczka, który zresztą nazywa się tak, jak autor sztuki - Gur Koren. I który od samego początku zapewnia widzów, że historia, którą za chwilę usłyszą, jest jak najbardziej prawdziwa. Wychodząc z teatru naprawdę można w to uwierzyć. Bo każdy w swoim życiu potrzebuje magii. A ten spektakl ją daje.