Dlaczego „Beniowski” musi mieć drugą część? (fragm.)
Na tle cudownej scenografii wysnutej ze słuckiego pasa, pojawia się sam mistrz ceremonii (poeta? narrator?) Hanuszkiewicz i tak jak znajdowałby się na estradzie „Dudka” zaczyna pogodnie: „Dobry wieczór państwu… Za panowania króla Stanisława, mieszkał ubogi szlachcic na Podolu; wysoko potem go wyniosła sława; szczęścia miał mało w życiu, więcej bolu…”. Potem, z wyrzutem prawej ręki godnym sopockich festiwali, anonsuje: Beniowski! I zjawia się Olbrychski.
Jest w tym spektaklu wszystko. Cudowna poezja, cudowny dowcip, pomysły reżyserskie godne tej sceny i tego inscenizatora. Gdy jednak zapada kurtyna orientujemy się iż czegoś było nam brak. I dopowiadamy szybko: oczywiście brak dyrektorowej! Stąd wniosek, że będzie i druga część.
Pesymiści stwierdzili co prawda, że po wszystkich królowych i wszystkich dziewicach jakie grała na tej scenie nie ma już postaci godnych jej talentu, optymiści — wiedzieli jednak, że została jeszcze jedna, jedyna w zanadrzu: Matka Boska! I rzeczywiście! Matka Boska Kucówna mówi zresztą tekst przepięknie (chwilami tylko naśladując Irenę Dziedzic, naśladującą Irenę Eichler) niemniej nie jest w stanie nawet ona podnieść temperatury drugiej części spektaklu, która wyraźnie słabnie…
Może za mało w niej Olbrychskiego i Hanuszkiewicza (dwóch wybornych protagonistów aktu I)? Może trochę zbyt pokomplikowany jest tu konglomerat tekstów z Księdza Marka, Zawiszy Czarnego, Marii Stuart, z listów Słowackiego, a nawet tekstów Norwida? Nie wiadomo dokładnie, tak czy inaczej — cześć pierwsza, ponad wszelkie pochwały, godna jest obowiązkowego zobaczenia!